Podsumowanie po I rundzie play-off
Tylko trzech spotkań potrzebowały zespoły zajmujące w tabeli po rundzie zasadniczej pierwsze cztery miejsca, aby zakwalifikować się do półfinałów. Nie było więc ani sensacji, ani niespodzianki, ani zaskoczenia. Pozycja wypracowana przed play-offami okazała się bowiem wystarczającym gwarantem na włączenie się do walki o medale. I chociaż niemal do końca wierzyliśmy, że w Kędzierzynie może dojść do niespodzianki, a pojedynek z mistrzami Polski uda się nam przedłużyć do pięciu meczów, rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna, a przewidywania zarówno fachowców jak i fanów "Mosto" niestety nie znalazły potwierdzenia na parkiecie. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że o porażce Mostostalu zadecydował pierwszy mecz rozegrany w Jastrzębiu, a dwa pozostałe były już tylko konsekwencją tamtej przegranej. Mostostal, co prawda, podjął walkę w ostatnim spotkaniu i można zaryzykować stwierdzenie,
że był bliski odniesienia w nim sukcesu, jednak wpisana w świadomość zespołu nieodzowny przymus wygrania tej konfrontacji aż nadto decydował o popełnianych błędach, które w konsekwencji przyniosły sukces naszym przeciwnikom. Najlepiej ten fakt ilustruje postawa Marcela Gromadowskiegi i Arkadiusza Olejniczaka, którzy nie poradzili sobie z emocjami towarzyszącymi temu spotkaniu i musieli opuścić parkiet. Doświadczony i poukładany przeciwnik po wysokim zwycięstwie w pierwszym secie, mając już zaliczkę w postaci dwóch wygranych spotkań we własnej hali, wykorzystał po profesorsku stan świadomości gospodarzy i nie pozwolił odebrać sobie wygranej, choć w trzecim secie losy tego spotkania mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Zawiodły nerwy, zabrakło nieco szczęścia, zaciążyła presja wyniku i to wszystko złożyło się na rezultat trzeciej konfrontacji i ostateczne zwycięstwo mistrzów Polski. Mostostal tylko w pierwszym secie pierwszego spotkania pokazał swoje najlepsze oblicze i
z taką grą z pewnością nie miałby problemów z pokonaniem jastrzębian. Niestety, był to tylko epizod w całym spektaklu. W pozostałych partiach zawodnikom zabrakło pewności siebie i determinacji do odniesienia zwycięstwa, a ich poczynaniami zaczął rządzić najgorszy doradca, czyli nerwy. Na pewno nasi zawodnicy dość mieli i woli walki, i ambicji do odniesienia sukcesu, ale cóż z tego, skoro w sytuacjach trudnych na boisku, nie przekładało się to na siatkarską jakość gry, wręcz paraliżując śmiałe rozwiązania. Żal niewykorzystanej szansy, ale nasze apetyty, jak się okazało, były jednak zbyt duże. Przyjdzie nam teraz walczyć o piątą lokatę w tabeli i jest to miejsce, które w przekroju całego sezonu, najbardziej odpowiada jakości gry naszego zespołu, który największy problem miał nie z przeciwnikiem, ale z samym sobą. Wierzymy, że pozycję w tabeli, jaką osiągnęliśmy po rundzie zasadniczej, uda się utrzymać.
Nasi przeciwnicy po nie najlepszym sezonie potrafili się odbudować na play -offy i są o krok od wywalczenia medali. Czy stać ich na powtórzenie sukcesów z poprzedniego sezonu, kiedy to zdobyli po raz pierwszy w historii tytuł mistrzów Polski? Moim zdaniem - nie, ale w sporcie niczego wykluczyć nie można. Jastrzębski Węgiel w trzech meczach z Mostostalem pokazał solidną i poukładana grę. Siłą tego zespołu z pewnością jest trójka środkowych, którzy wspaniale grają zarówno w bloku jak też w ataku. Nie do przecenienia jest również Przemek Michalczyk, który niemal w pojedynkę zadecydował o zwycięstwie w pierwszym meczu. Do formy wraca Radek Rybak, co znacznie wzmacnia siłę ataku i pozwala Chudikowi na urozmaicenie gry. W spotkaniach z Mostostalem jastrzębianie zaprezentowali oprócz znanych wcześniej atutów dobrą grę w obronie, co było z pewnością zasługa skuteczności bloku, a także niezwykłą konsekwencję taktyczną,
która całkowicie "rozmontowała" naszych atakujących. W tym można upatrywać szansę dla tej drużyny, która może nie ma aż tak błyskotliwych nazwisk w swoich szeregach, ale dzięki grze zespołowej i żelaznej dyscyplinie, potrafi "rozczytać i zniechęcić" każdego przeciwnika. Bacznie będziemy się więc przyglądali dalszym poczynaniom podopiecznych Igora Prielożnego, zwłaszcza, iż rywal mistrzów Polski osłabiony absencją Piotra Gruszki niemiłosiernie męczył się w trzecim spotkaniu z Resovią, wygrywając w hali "Podpromie" zaledwie 2:3.Wynik tego spotkania mógłby być zresztą zupełnie inny, gdyby rzeszowianie nie wykazywali aż tak dużego respektu przed rywalem w pierwszym secie i wykorzystali dwie piłki setowe. To, co nie udało się w pierwszej partii, z powodzeniem podopieczni Jana Sucha zrealizowali w dwóch kolejnych setach, w których wyraźnie dominowali na parkiecie, odnosząc zasłużone zwycięstwa. Dopiero tie-break przyniósł rozstrzygnięcie tego meczu i trener Ireneusz Mazur mógł odetchnąć z ulgą.
Jakby nie patrzeć na poczynania lidera rundy zasadniczej, ten mecz odsłonił pewien obraz zespołu, na który warto zwrócić uwagę. Bełchatowianie bez Gruszki i skonfrontowani z poukładaną i ambitną gra przeciwnika są do pokonania nawet przez ósma drużynę PLS-u, a to może budzić nadzieje w szeregach mistrzów Polski. Z pewnością siłą obu zespołów będzie środek, gdzie prym wiodą Szczerbaniuk i Wnuk z jednej strony oraz Pliński i Terlecki z drugiej. Jeśli chodzi o siłę ataku, to wydaje się, że bełchatowianie dysponują tu znacznie większym potencjałem, jednak rzeszowianie udowodnili w sobotę, że dobra gra blokiem, znacznie osłabia siłę ognia nawet Mariusza Wlazłego, a przy niezwykle poukładanej grze jastrzębian możemy się spodziewać zażartego pojedynku na siatce i w tym elemencie widzę nadzieję dla obrońcy tytułu mistrzowskiego.
W trzecim meczu pomiędzy PZU AZS-em Olsztyn a Politechniką Warszawa również nie było niespodzianki. Olsztynianie przyjechali do Warszawy po zwycięstwo i swojego pobytu w stolicy nie zamierzali przedłużać ani o godzinę. Łatwo pokonali więc podopiecznych trenera Felczaka, dając wszystkim do zrozumienia, że myślą o mistrzostwie Polski. Prawdą jest, że gospodarze nie zawiesili przyjezdnym zbyt wysoko poprzeczki, mając trudności przede wszystkim z przyjęciem zagrywki, co poniekąd było zasługą Olsztynian, i tylko w drugim secie nawiązali w miarę równorzędny pojedynek. O wicemistrzach trudno po tym spotkaniu cokolwiek napisać, bo oprócz fragmentów dobrej gry zdarzały się im chwile przestojów, tak charakterystyczne dla tego zespołu. Na pewno ucieszy kibiców tej drużyny powrót do formy Michała Ruciaka, który, zdaniem obserwatorów, najgorsze ma już za sobą, a także utrzymująca się wysoka dyspozycja Marka Siebecka.
Pozostali zawodnicy zagrali na swoim zwykłym poziomie, a że są to w dużej liczbie reprezentanci Polski, poziom z pewnością był na tyle wysoki, że wystarczyło to na "skłóconą z zarządem" Politechnikę. Czy wystarczy na Pamapol? Zobaczymy; wszak to zupełnie inny jakościowo przeciwnik i inny styl gry, a olsztynianie nieraz w tym sezonie pokazywali, że jakoś nie udaje się im zbudować zespołu z indywidualności.
Pamapol w sezonie zasadniczym dwukrotnie pokonał PZU i wydaje się, że sposób gry tego przeciwnika mu odpowiada. Jednak najważniejsze mecze oba zespoły jeszcze maja przed sobą. Czy sprawdzi się przysłowie, że do trzech razy sztuka? Czy olsztynianie wezmą srogi rewanż za dwie wcześniejsze porażki? Obawiam się, że nie będzie to wcale takie łatwe dla podopiecznych Grzegorza Rysia. Pamapol pod wodzą Edwarda Skorka prezentuje obecnie bardzo wysoką formę i dysponuje porównywalnym potencjałem na każdej niemal pozycji. Można zaryzykować stwierdzenie, że na przyjęciu z atakiem para Gierczynski - Winiarski gra znacznie stabilniej i pewniej od Bąkiewicza, Ruciaka i Siebecka, a Paweł Woicki lepiej radzi sobie z celnie dograną piłką niż jego imiennik z Olsztyna i mimo braku doświadczenia, tak potrzebnego na tej pozycji, oraz paru centymetrów wzrostu, potrafi zgubić blok rywali, który, jak się okazywało już wielokrotnie,
wcale nie musi być atutem PZU. Z pewnością za podopiecznymi Edwarda Skorka będzie przemawiała też własna hala i własna publiczność, co nie najlepiej wróży olsztynianom.
Na pewno więcej będziemy mogli powiedzieć dopiero po pierwszych meczach, choć naszym zdaniem większe szanse na zwycięstwo w półfinałowej konfrontacji maja siatkarze Ireneusza Mazura i Edwarda Skorka. Czyżby finał bez udziału jednego ze szwagrów? Ano, zobaczymy.
Autor: Janusz Żuk
|