PLS SEZON 2005/2006
KLASYFIKACJA KOŃCOWA
1. |
Skra Bełchatów |
2. |
Jastrzębski Węgiel |
3. |
PZU AZS Olsztyn |
4. |
AZS Częstchowa |
5. |
AZS Warszawa |
6. |
Gwardia Wrocław |
7. |
Resovia Rzeszów |
8. |
Mostostal Azoty K-K |
9. |
Joker Piła |
10. |
Energia Sosnowiec |
POSEZONOWE REFLEKSJE
Medale przydzielone. Skra po raz drugi w koronie. Srebro w Jastrzębiu, Brąz w Olsztynie. W obu klubach apetyty były większe. Częstochowa po raz pierwszy od lat bez medalu. W Sosnowcu i w Pile żałoba. W Radomiu i Bydgoszczy radość.
Runda zasadnicza przebiegała bez większych emocji. Niespodzianki można było policzyć na palcach jednej ręki. Prawdziwe emocje zaczęły się w play-off i z nawiązką zrekompensowały nudy z wcześniejszej fazy rozgrywek.
Już pierwsza faza przyniosła nieoczekiwane rozstrzygnięcia. Gwardia potrafiła wygrać w Bełchatowie, Resovia zmusiła faworytów z Olsztyna do rozegrania czwartego spotkania, zaś warszawscy Inżynierowie - chociaż trzykrotnie przegrali - to jednak za każdym razem uznawali klasę rywali dopiero po rozegraniu piątej partii.
W drugiej rundzie było jeszcze ciekawiej. Na długo zostaną w pamięci spotkania obrońców tytułu z ubiegłorocznymi srebrnymi medalistami. Olsztynianie walczyli jak lwy, wydawało się, ze sukces maja w zasięgu ręki, ale trzykrotnie schodzili z parkietu pokonani, choć wygrali mecz otwarcia. W cieniu tych pojedynków toczyły swe boje zespoły Gwardii i Politechniki, sprawiając swym sympatykom miłe niespodzianki.
Ostatnie akordy sezonu - pojedynki Jastrzębskiego Węgla ze Skrą Bełchatów mogły zadowolić koneserów. Było w nich wszystko: walka, zwroty akcji i dramaturgia. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby obie drużyny były w pełni sił.
Łatwiej tytuł zdobyć, niż go później obronić. Ta powszechnie znana prawda na pozór nie przestaje do przebiegu rozgrywek. W całym sezonie Skra przegrała tylko pięć spotkań, więc można rzec, że z łatwością utrzymała koronę. Ile wysiłku to kosztowało? Wiedzą najlepiej działacze trenerzy i sami zawodnicy, którzy przez cały czas byli pod lupą. W długim meczącym sezonie pucharowo - ligowym zdarzały się nieco słabsze występy, ale podopieczni "mistrza motywacji" nigdy nie schodzili poniżej rzetelnej poprawności. Różni fachowcy nie szczędzili rad. Wytykali trenerowi, że zbyt rzadko zerka w stronę ławki i czekali na potknięcie. Nie doczekali się. Ireneusz mazur ma więc powody do satysfakcji. Zrobił wszystko po swojemu. Miarą trenerskich zasług jest wynik, więc wychodzi na to, że perfekcyjnie wykonał swoją pracę. Skra po raz drugi wzięła "złoto" i na dokładkę Puchar Polski.
Srebro trafiło do Jastrzębia. W oficjalnych wypowiedziach, wygładzonych i stonowanych mówi się o sukcesie. Trudno się nie zgodzić. Miejsce na podium mistrzostw Polski zawsze jest sukcesem, ale gdzieś tam między wierszami słychać nutkę zawodu. Bez zastrzeżeń można uwierzyć tylko w słowa Ryszarda Boska, który przyszedł na miejsce Igora Prielożnego i chyba w pełni wykorzystał potencjał drzemiący w zespole. Byłoby może lepiej, gdyby nie przyplątały się kontuzje, które w decydującym momencie mocno ograniczyły siłę drużyny.
Rzeczywiście, odkąd przyszedł Ryszard Bosek - jeśli nie liczyć premierowej wpadki w Rzeszowie - drużyna pokazała całą swoją wartość.
U progu sezonu liczono jednak na więcej. Pozyskanie Plamena Konstantinova, Grzegorza Szymańskiego i Łukasza Kadziewicza oraz paru innych siatkarzy miało być receptą służącą powrotowi na tron, ale drużyna przez długi czas nie spełniała oczekiwań. Słaby występ w Pucharze Polski przesądził o losie Igora Prielożnego. Ryszard Bosek poukładał wszystko od nowa, ale w owej układance zabrakło mu ważnych klocków i chyba trzeba się zgodzić, że w ocenie tzw. całokształtu srebro dobrze
Częstochowa po raz pierwszy od 1990 roku została z pustymi rękami, ale największym przegranym - mimo brązowego medalu jest chyba PZU Olsztyn. Już dwa lata temu miał być złoty medal, ale wtedy dość nieoczekiwanie na drodze do tytułu stanęli siatkarze Jastrzębia. W ubiegłym roku - jak teraz w Jastrzębiu - w najważniejszym momencie przyplątały się kontuzje. - Do trzech razy sztuka- powtarzano w Olsztynie. U progu sezonu rzeczywiście mogło się wydawać, że po korektach w składzie, a zwłaszcza po pozyskaniu Piotra Gruszki, zbudowano walec, który zmiażdży wszelkie przeszkody. Wyszło inaczej. Trener Grzegorz Ryś zapłacił głową. Jego następca, Waldemar Wspaniały odbudował ducha walki, ale nie zdołał ominąć najgroźniejszej rafy, czyli konfrontacji ze Skrą już w półfinale play-off. Kibice, którzy obejrzeli te spotkania, zobaczyli dużo dobrej siatkówki,
ale sympatycy klubu z Warmii po raz trzeci musieli przełknąć gorzką pigułkę i pogodzić się, że tym razem nie będzie nawet srebra. (...) Można podyskutować, czy podopieczni trenera Mazura mieli więcej armat. Są fachowcy, którzy twierdzą, że przewaga potencjału była akurat po drugiej stronie siatki, ale mistrzowie Polski byli bardziej zintegrowani i nawet przez chwilę nie przestali być zespołem.
Czwarte miejsce Częstochowian może być rozczarowaniem dla kibiców przyzwyczajonych do medalowego "abonamentu". Warto w tym miejscu jednak przypomnieć, że przed sezonem wieszczony był drużynie los Mostostalu. Utrata Michała Winiarskiego i nieoczekiwana zmiana stanowiska Grzegorza Szymańskiego, który ku powszechnemu zaskoczeniu zdecydował się na przeprowadzkę do Jastrzębia, postawiła klub w trudnej sytuacji. Amerykański zaciąg dokonany "za pięć dwunasta" był aktem bez wątpienia spektakularnym, ale przypominał kupowanie kota w worku, bo nikt nie potrafił powiedzieć, czy siatkarze zza wielkiej wody zaaklimatyzują się w nowym otoczeniu, czy zostaną zaakceptowani i czy trenerzy Skorek i Gościniak złożą tę układankę w logiczną całość. W tej sytuacji drugie miejsce na koniec rundy zasadniczej trzeba ocenić w kategorii sukcesu. Spośród zespołów czołowej czwórki częstochowianie byli - obok Skry - jedynym teamem,
który nie stracił głupich punktów z drużynami spoza tej grupy. Byli też zdolni do wygrywania pojedynczych bitew, o czym najlepiej wiedzą w Jastrzębiu i Bełchatowie, ale swoje sukcesy okupili niesamowitym wysiłkiem i kiedy doszli do play-off, byli porozbijani i wyczerpani.(...)
Powody do zadowolenia mają siatkarze Politechniki. Ich piąte miejsce, najlepsze w historii klubu, ma wymiar historyczny. Poza wynikiem godna podziwu jest droga przebyta w ciągu ostatniego roku. Warto w tym miejscu przypomnieć, że minionej wiosny nad przyszłością akademickiego klubu wisiał wielki znak zapytania. Dlatego właśnie kilku czołowych siatkarzy wsiadło do szalup ratunkowych i odpłynęło do innych pracodawców. Nowy, odmłodzony zarząd i Zbigniew Śliwiński, dyrektor BT Polska sprawili, że Krzysztof Felczak i jego pomocnicy mogli spokojnie realizować swoje plany. Co prawda początek nie był zbyt obiecujący, ale gdy do zespołu wrócił z Piły Piotr Szulc, drużyna z meczu na mecz zmieniała oblicze. Na koniec rundy zasadniczej było pewne siódme miejsce. "Będziemy grać do końca - zapowiedział wtedy sponsor, bo dla mnie pomiędzy piątym a ósmym miejscem jest wielka różnica."
Zawodnicy wzięli sobie do serca słowa patrona i z powodzeniem podjęli próbę przekroczenia planu.
Wrocławianie przez długi czas zdawali się zmierzać prosto w stronę pierwszej ligi, ale trener Jacek Grabowski zachowywał stoicki spokój. Układ gier rzeczywiście był taki, że teoretycznie runda rewanżowa powinna być bardziej udana. Kiedy Gwardziści w trakcie sezonu pozyskali Wojciecha Szczurowskiego, zaczęli skrupulatnie odrabiać straty, pozostawiając troskę o byt siatkarzom z Sosnowca i Piły. W play-offach odnieśli nawet jedno zwycięstwo nad późniejszymi mistrzami i chociaż ci skarcili ich później za ten dyshonor, w meczach z Resovią zagwarantowali sobie co najmniej szóste miejsce. Nie udał się atak na wyższą lokatę, ale i tak w mniemaniu działaczy i kibiców osiągnęli bardzo dużo, dystansując dwa silne i utytułowane zespoły: Mostostal i Resovię.
Pod kreską znalazły się natomiast zespoły, które nie tylko zapowiadały walkę o środek tabeli, ale w opinii fachowców miały ku temu wszelkie atuty. Zarówno Resovia jak i Mostostal nie zrealizowały wyznaczonych planów, a najgorsze było to, że zespół prowadzony przez Wojciecha Drzyzgę zanotował na swoim koncie rekordową liczbę 11 porażek pod rząd i zajął w kiepskim stylu najgorsze miejsce od jedenastu lat.
Z ligą po rocznym mariażu pożegnała się Piła i niezwykle zasłużony dla polskiej siatkówki zespół KP Polska Energia Sosnowiec. Pierwsi nie sprostali rywalizacji w najwyższej klasie rozgrywkowej, drudzy, co tu dużo mówić, przegrali z finansami i kontuzjami. Po trudnościach finansowych z ubiegłego sezonu działaczom udało się wyjść na prostą, ale zabrakło pieniędzy na solidne transfery. Kiedy pojawił się sponsor, było już za późno. Budowany za niewielki pieniądze zespół, złożony przede wszystkim z młodych zawodników, nie miał argumentów, aby walczyć o pozostanie w PLS-ie. Tak więc spadkobierca Płomienia Sosnowiec i walecznego Górnika Kazimierz w przyszłym sezonie zagra w I lidze, choć i to nie jest pewne.
Autor: Janusz Wróbel
Źródło: Super Volley
TERMINARZ
Faza zasadnicza