Podsumowanie I części II rundy play-off
Cztery niezwykle interesujące mecze obejrzeli sympatycy siatkówki w Bełchatowie i w Częstochowie, godne półfinałów rozgrywek o mistrzostwo Polski. Nie zabrakło w nich niczego, co jest solą widowiska sportowego na wysokim poziomie, a wiec walki, zwrotów akcji, soczystych ataków i wspaniałych obron oraz niekonwencjonalnych rozwiązań. Żadnej z drużyn walczących o prawo gry o tytuł mistrza Polski nie udało się wypracować jednostronnej przewagi, tak więc walka toczyła się niemal do ostatniej piłki i do końca kibice nie mogli być pewni, kto zejdzie z parkietu jako zwycięzca, a który zespół będzie musiał uznać wyższość rywala.
W Częstochowie po niezwykle emocjonujących spotkaniach olsztynianie dwukrotnie pokonali Pamapol Domex AZS Częstochowa i wydaje się, że tym samym zrobili pierwszy, ale decydujący krok w kierunku wywalczenia prawa gry w finale play-off. Bohaterem meczów w drużynie gości został Paweł Papke, bez którego ten sukces byłby z pewnością utrudniony, jeśli nie niemożliwy. To on przez dziewięć setów obu spotkań kończył nawet najtrudniejsze piłki, a w chwilach słabości podopiecznych Grzegorza Rysia, do niego trafiały niemal wszystkie wystawy Pawła Zagumnego. Repertuar zagrań naszego reprezentacyjnego atakującego był tak ogromny, że blokujący gospodarzy mogli jedynie liczyć na jego błąd własny, bo blok dla Pawła był na ogół okazją do precyzyjnego obicia, raz mocnego, a innym razem technicznego. Jeśli do tego dodamy dużą skuteczność obu środkowych, którzy raz po raz wiązali Jurkiewicza i Kokocińskiego na środku siatki,
popisując się całą gamą najrozmaitszych rozwiązań w ataku, a także bardzo dobra postawę siatkarzy PZU w polu zagrywki, zwycięstwo gości wydaje się uzasadnione. Ale nie było to zwycięstwo ani łatwe, ani jednoznaczne i tym, co w konsekwencji zadecydowało o ostatecznym sukcesie siatkarzy z Olsztyna, było doświadczenie, które pozwoliło im przetrwać chwile naporu gospodarzy i szukać dla siebie szansy w emocjonujących końcówkach.
Niedzielne spotkanie tylko pozornie było wyrównane. To goście dominowali na parkiecie, bezlitośnie wykorzystując błędy miejscowych. Uwidoczniło się to już w pierwszej partii. Siatkarze PZU przez cały set kontrolowali przebieg wydarzeń na boisku, utrzymując niewielką przewagę, aby w końcówce rozstrzygnąć jej wynik dwoma asowymi zagrywkami Marcina Nowaka. W drugiej odsłonie początek należał już jednak do gospodarzy, którym udało się wypracować kilkupunktową przewagę. Nie zrażeni tym faktem goście precyzyjnie jednak realizowali powierzone sobie zadania i najpierw doprowadzili do wyrównania (11:11), a następnie wypracowali przewagę, której mimo szaleńczego zrywu częstochowian nie oddali do końca. Nerwowe i emocjonujące końcówki mogłyby co prawda wskazywać, że kilkakrotnie podopieczni Edwarda Skorka stawali przed szansą odniesienia zwycięstwa, jednak,
nie licząc trzeciej partii wygranej przez częstochowian, z końcówek trzykrotnie zwycięsko wychodzili wicemistrzowie Polski, potwierdzając w ten sposób przewagę w całym meczu.
W poniedziałek kibice mogli przeżywać jeszcze większe emocje, o czym świadczy tie-break. Jednak pierwszy set nie zapowiadał tak wielkiego napięcia. Goście podbudowani z pewnością niedzielnym zwycięstwem od samego początku narzucili własny styl gry i uzyskawszy przewagę, kontrolowali przebieg wydarzeń na parkiecie. Bardzo dobra postawa Pawła Papke i Marka Siebecka w atakach ze skrzydeł i Wojciecha Grzyba na środku oraz problemy z przyjęciem zagrywki po stronie gospodarzy wystarczyły, aby ten set padł łupem przyjezdnych. W tej chwili do ataku przystąpili podopieczni Edwarda Skorka, którym w oczy zajrzało realne widmo drugiej już porażki i w dwóch kolejnych setach odnieśli zwycięstwo. Była to z pewnością zasługa wspaniale spisującego się Michała Winiarskiego w ataku, Grzegorza Szymańskiego w polu zagrywki i czujnego bloku, ale także wynik dekoncentracji w szeregach gości.
Wyraźnie skutki zmęczenia odczuwał Mark Siebeck, który w pierwszym secie zdobył dla przyjezdnych wiele punktów, a którego zmienił w końcu Michał Bąkiewicz. Wobec nie najlepszej gry swojego zespołu w drugim i bardzo słabej - w trzecim secie - trener Ryś dokonał paru zmian, dając odpocząć zawodnikom z pierwszej szóstki. Jednak kolejny set znów rozpoczął się po myśli Pamapolu. Kiedy wydawało się, że nikt nie jest w stanie odebrać zwycięstwa gospodarzom, przy stanie 17:12, goście zabrali się do odrabiania strat, ustawili szczelny blok i podbijając ataki Winiarskiego i "Gierka", zmniejszali sukcesywnie przewagę częstochowian. Jeśli do tego dodamy kilka asów serwisowych w wykonaniu Nowaka, to trudno się dziwić, że ten set zakończył się zwycięstwem podopiecznych Grzegorza Rysia. W tie-breaku Pamapol próbował walczyć do końca, ale tym razem Paweł Zagumny nawet nie próbował szukać innych rozwiązań, tylko posyłał piłki do niezmordowanego Pawła Papke, który z żelazną konsekwencją dopełniał dzieła,
dając w końcu swojej drużynie drugie zwycięstwo.
W Częstochowie zwyciężyło doświadczenie i żelazna wręcz konsekwencja oraz opanowanie w momentach krytycznych zespołu z Olsztyna. Czy to już koniec marzeń młodych siatkarzy z Częstochowy o finale? Choć wiele na to wskazuje, bałbym się formułować takie wnioski, bo chociaż zawodnikom PZU pozostał do zrobienia tylko mały krok do osiągnięcia celu, jednak trzeba go uczynić, a Olsztynianie z reguły słabiej wypadali we własnej hali.
W Bełchatowie faworyzowany zwycięzca fazy zasadniczej i zdobywca Pucharu Polski, zespół miejscowej Skry, nie wykorzystał atutu własnej hali i po zwycięstwie w pierwszym spotkaniu 3:1, w drugim - odnotował porażkę w takim samym stosunku z aktualnymi mistrzami kraju.
Dla kibiców, którzy mieli okazję oglądać oba spotkania, jasne było, że podopieczni Ireneusza Mazura w przeciwieństwie do gości, czują na sobie ciężar "bycia liderem", a przywilej własnej hali niekoniecznie im służy. Już w pierwszym spotkaniu rozgrywanym w sobotę górnicy z Jastrzębia zmusili swoich rywali do ogromnego wysiłku, prowadząc wyrównany pojedynek, grając swobodnie i z żelazną konsekwencją realizując przedmeczowe założenia. Nie przeszkodził im w tym nawet brak Przemka Michalczyka, który w meczach z Mostostalem był z pewnością najlepszym zawodnikiem na boisku, gdyż Viktor Rivera powracający do zespołu po kontuzji, nadspodziewanie dobrze zastąpił chorego kolegę z drużyny. Jedynie słabsza wciąż dyspozycja Radka Rybaka dawała o sobie znać w tych sytuacjach, kiedy to od atakującego należałoby wymagać pewnej i niezawodnej ręki i ten fakt przyczynił się z pewnością do porażki jastrzębian w pierwszym meczu.
Sobotnie spotkanie wygrali gospodarze, którzy po dwóch wyrównanych setach w końcówce meczu zachowali więcej sił i od trzeciego seta wyraźnie dominowali na parkiecie. Ogromna w tym zasługa niezawodnego Mariusza Wlazłego, z którym nie potrafili sobie poradzić blokujący gości oraz słabej dyspozycji Radka Rybaka, który nie kończył wielu ataków. Na uwagę zasługiwała również bardzo dobra postawa Krzysztofa Ignaczaka, który jeszcze raz udowodnił, że w grze obronnej nie ma w Polsce sobie równych.
Drugi mecz był niemal lustrzaną kopią sobotniego spotkania.. Tym razem pierwszego seta wygrali gospodarze i wydawało się, że to wystarczy, aby goście stracili impet i wolę walki. Jak się później okazało, nic podobnego się nie stało. Jastrzębianie przystąpili do kolejnej partii ze szczerą chęcią zwycięstwa i zamiar ten zrealizowali, otwierając sobie drogę do wygranych w następnych setach tego emocjonującego meczu. Wystarczyła poprawa skuteczności Radka Rybaka, aby goście poczuli się pewniej. Dobra zagrywka Nowaka i Plińskiego oraz wspaniała gra blokiem w wykonaniu tego ostatniego i Viktora Rivery dopełniły tego, czego bali się kibice miejscowych - Jastrzębski Węgiel odniósł zasłużone zwycięstwo i teraz z nadzieją może czekać na swojego rywala we własnej, trudnej skądinąd hali, w której wszystko może się zdarzyć.
W meczach o miejsca 5-8 zwyciężali faworyci, ale trudno o tych spotkaniach powiedzieć, że mogły one zadowolić ich sympatyków. W jednym i drugim pojedynku goście nie zaprezentowali bowiem dyspozycji, na jaką liczyli ich fani, a odniesione zwycięstwa były w takim samym stopniu ich zasługą, co skutkiem błędów przeciwnika.
W Sosnowcu gospodarze po wygraniu pierwszego seta w pozostałych trzech robili wszystko, aby w końcówkach to goście mogli cieszyć się ze zwycięstwa. Tak było w drugiej partii, w której po wyrównanym początku gospodarze oddali pola rywalom na skutek błędów własnych, tak było też w trzecim secie, gdy wyraźnie wyhamowali po morderczym pościgu za rywalami, nie inaczej potoczyły się losy czwartego seta.
W Rzeszowie Mostostal stoczył trudny i wyczerpujący, a co najważniejsze zwycięski pojedynek z Resovią, ale i jego wygrana cieszyłaby bardziej, gdyby nie pierwszy set, o którym wszyscy chcieliby z pewnością zapomnieć. Później było już znacznie lepiej, choć trudno powiedzieć, że dobrze, gdyż tylko w trzeciej partii i w tie-breaku zobaczyliśmy obraz gry, na jaki liczyliśmy w tym meczu. Dobrą wiadomością jest powrót do wysokiej formy Marcela Gromadowskiego i dobra gra "Duszka" Kubicy, choć z pewnością liczymy, że cały zespół w następnych spotkaniach zagra równo i skutecznie, bo jest to jedyny sposób, aby pokonać w kolejnym spotkaniu Resovię i stoczyć zwycięski bój o piątą lokatę w tabeli.
Kolejny weekend to następna porcja emocji. Czy padną wszystkie rozstrzygnięcia? Z pewnością poznamy parę walczącą o piątą lokatę w tabeli, a to nas najbardziej interesuje. W walce o wielki finał można się spodziewać zakończenia zmagań w Olsztynie, ale i tu byłbym bardzo ostrożny. Czy Jastrzębie wykorzysta atut własnej hali i tak jak w ubiegłym roku awansuje do turnieju finałowego? Każda próba odpowiedzi na tak postawione pytanie przypomina wróżenie z fusów. Musimy się więc uzbroić w cierpliwość i czekać na kolejne mecze i ich rezultaty.
Autor: Janusz Żuk
|