Podsumowanie II rundy play-off
Sezon Polskiej Ligi Siatkówki 2004/2005 powoli zbliża się do końca, a wraz z nim coraz bliżej jesteśmy ostatecznych rozstrzygnięć. Poznaliśmy już pary, które walczyć będą o złoto i brąz i te, które muszą zadowolić się miejscami od piątego do ósmego. Jak na razie wszystko toczy się zgodnie z napisanym jeszcze przed sezonem przez komentatorów scenariuszem i cokolwiek się zdarzy, trudno będzie mówić o niespodziance. Pozostaje, co prawda, kilka pytań bez odpowiedzi, a wśród nich te najważniejsze: Czy Skra Bełchatów zdobędzie w tym sezonie dublet i czy obrońca tytułu mistrzowskiego wywalczy miejsce na podium, ale nie zmienią one odczucia, że w końcówce sezonu, moim zdaniem, zabrakło tego, co w sporcie jest najpiękniejsze, a więc niespodzianki wielkiego kalibru, a w wielkim finale zmierzą się zespoły od dawna typowane do walki o złoto. Nie udał się powrót do gry o najwyższą stawkę po słabym początku drużynie Igora Prielożnego,
nie wytrzymał tempa wicelider rundy zasadniczej - częstochowski Pamapol - fantastycznie grający przez cały sezon. Zwyciężyło doświadczenie olsztynian i większa wszechstronność podopiecznych Ireneusza Rysia i to z punktu oceny poziomu rozgrywek jest dobrą informacją, chociaż trochę szkoda dramaturgii chociażby takiej jak w poprzednim sezonie.
Siatkarze PZU Olsztyn po dwóch zwycięstwach w Częstochowie nie zamierzali przedłużać pojedynku z wiceliderem rundy zasadniczej i we własnej hali bardzo serio przystąpili do trzeciego spotkania. Mniej więcej do połowy seta oba zespoły prowadziły wyrównany pojedynek, ale, nie licząc drugiej partii wygranej przez gości, od tego momentu przewagę zdobywali gospodarze i konsekwentnie utrzymywali ją do końca. Częstochowianie w trudnych chwilach nie potrafili wykorzystać nadarzających się okazji do zdobycia punktów na skutek prostych błędów własnych, co bezlitośnie wykorzystywali wicemistrzowie Polski. Siłą tego zespołu było oprócz siatkarskich umiejętności ogromne doświadczenie wszystkich zawodników, a wśród nich Pawła Zagumnego, Pawła Papke oraz Marcina Nowaka. Gra środkiem okazała się zresztą kluczem do uzyskania przewagi przez miejscowych,
gdyż w tym właśnie elemencie podopieczni Grzegorza Rysia bezdyskusyjnie przeważali nad Pamapolem. W bezpośredniej konfrontacji o prawo gry o medale okazało się, ze grający bardzo nierówno w rundzie zasadniczej zespół z Olsztyna, tym razem pokazał cały swój potencjał, a goście zatraciwszy gdzieś odwagę i animusz, którymi charakteryzowali się w tym jesienią i zimą, sami otworzyli olsztynianom drogę do ścisłego finału. Nie wytrzymał ciśnienia przede wszystkim Paweł Woicki, zawiódł Krzysztof Gierczyński, często mylił się Wojciech Jurkiewicz i to wystarczyło, aby już po trzecim meczu olsztynianie mogli cieszyć się ze zwycięstwa. A swoją drogą, niezrozumiałe jest, dlaczego Jakub Oczko i Bartosz Gawryszewski mimo dobrych zmian na dłużej nie zagościli na parkiecie?
Dramatyczny i emocjonujący pojedynek stoczyli obrońcy tytułu mistrza Polski z liderem rundy zasadniczej, przegrywając oba mecze 1:3 i chociaż wynik może sugerować dość łatwe zwycięstwo gości, rzeczywistość była zgoła inna. W obu spotkaniach gospodarze byli bardzo bliscy odniesienia chociażby jednego zwycięstwa i przedłużenia rywalizacji do pięciu spotkań, jednak na drodze stanęły chyba po części nerwy w decydujących momentach tego spotkania. O sukcesie podopiecznych Ireneusza Mazura, jak to często bywa w spotkaniach tak wyrównanych, zadecydowały bowiem niuanse, a szczególnie większa siła ataku i lepsza skuteczność zagrywki. W drużynie Jastrzębskiego Węgla wyraźnie zauważalna była słabsza dyspozycja po chorobie Przemka Michalczyka, który popełnił kilka poważnych błędów, wyrzucając piłkę na aut w decydujących momentach i asekuracyjna postawa w polu zagrywki, w której goście prezentowali się znacznie lepiej.
Na wyróżnienie zasługują natomiast Viktor Rivera, kończący niemal wszystkie piłki i jak zwykle niezawodny na środku Daniel Pliński. W zespole gości bardzo dobry mecz rozegrał natomiast Radek Wnuk, który nie tylko bardzo czujnie grał w bloku, ale popisywał się niezliczoną ilością ataków ze środka. Zresztą atak przyjezdnych rozłożony był równomiernie na wszystkich zawodników, co znacznie utrudniało gospodarzom grę blokiem i obronę i w każdym secie dawało gościom tę niewielka przewagę. Jednak, jak powiedział Mariusz Wlazły: "Wynik (tego meczu) był wymęczony i myślę, że jedna jak druga drużyna mogły tu zwyciężyć" - i nie była to tylko zwykła kurtuazja.
W meczu o piątą lokatę, premiowaną grą w pucharze CEV, spotkają się w sobotę siatkarze Mostostalu Kędzierzyn i Politechniki Warszawa. Dla naszych zawodników zajęcie piątego miejsca to realizacja planu wyznaczonego przed sezonem przez władze klubu i sponsorów i dlatego możemy się spodziewać bardzo zaciętych i emocjonujących spotkań, najpierw w Warszawie, a później w Kędzierzynie. Próbkę takich emocji przeżyliśmy już w ubiegłym tygodniu w hali przy al. Jana Pawła II i tydzień wcześniej w "Podpromiu". W obu meczach po emocjonujących tie-breakach zwyciężyli podopieczni Rastislava Chudika i nie mamy nic przeciwko temu, aby i tym razem historia się powtórzyła, chociaż życzylibyśmy naszym zawodnikom łatwiejszej przeprawy, a sobie nieco mniejszej dawki emocji. Jak powiedział po ostatnim spotkaniu na konferencji prasowej szkoleniowiec Mostostalu, ogromny wpływ na postawę siatkarzy z Kędzierzyna ma nieustanna presja wyniku,
z którą często sami zawodnicy nie potrafią sobie poradzić, przeplatając dobre czy bardzo dobre sety, chwilami przestojów w grze. Pocieszające jest, że w dwóch ostatnich meczach do roli lidera urósł Marcel Gromadowski, który był nie do zatrzymania przez blok rywali, a także powrócił do dyspozycji sprzed choroby Tomas Kmet. To ich postawie i konsekwencji w dużej mierze Mostostal zawdzięcza sobotnie zwycięstwo, które okupione było niesamowitą walką i nerwami. Grający swobodnie goście przeciwstawili nam bowiem to, co mieli najlepszego: Sławka Gerymskiego i Tomka Józefackiego, a przede wszystkim swobodę, której brakowało niestety naszym zawodnikom. Mimo tego to nasi siatkarze schodzili jednak z parkietu jako zwycięzcy i to oni teraz będą przygotowywać się do meczu z Akademikami z Warszawy, którzy w sobotę łatwo zwyciężyli u siebie podopiecznych Mariana Kardasa 3: 0. Siatkarze Energii Sosnowiec nie postawili miejscowym zbyt wygórowanych wymagań i jedynie w pierwszym secie próbowali zmienić obraz gry,
jednak po porażce w tej partii, jakby pogodzeni z wynikiem, oddali pole rywalom, którzy nie musieli się specjalnie wysilać, aby drugim zwycięstwem zakończyć rywalizację. Trener gości nie ukrywał, że po zawirowaniach tego sezonu najbardziej cieszy go utrzymanie w lidze, a ten cel został osiągnięty przez zespół.
Za tydzień będziemy pasjonować się pojedynkami o medale, chociaż dla nas najważniejszy będzie mecz w Warszawie, w którym Mostostal zmierzy się z niewygodną dla siebie Politechniką. Wierzymy, że tym razem uda się przełamać passę porażek z rundy zasadniczej, aby później z dorobkiem jednego zwycięstwa swobodnie stanąć do walki we własnej hali i zrealizować bardzo ważny dla oceny sezonu cel.
Autor: Janusz Żuk
|