"Niezły bałagan"
- K. Pietrzyk o sprawie G. Boćka
Od kilku dni trwa zamieszanie wokół siatkarza Zaksy Grzegorza Boćka. Prawo do zawodnika rości sobie także jego były klub, AZS Częstochowa, a Sąd Odwoławczy przy PZPS zawiesił go na cztery spotkania i nałożył karę finansową. Nie minęły dwa dni, a decyzję cofnięto. Jaki będzie ostateczny finał tej sprawy? Tego chyba nikt nie wie.
Łukasz Baliński: Jak pan ocena zamieszanie wokół Grzegorza Boćka?
Kazimierz Pietrzyk: Trzeba zacząć od tego, że przy okazji wyszły na jaw sprawy, które nie powinny mieć miejsca. W całej procedurze widzę sporo uchybień, choćby w dokumentach Polskiej Ligi Piłki Siatkowej jest zapisane, że pierwszym organem odwoławczym w przypadku jakichkolwiek sporów jest sąd polubowny PLPS. Natomiast tutaj skierowano sprawę od razu do sądu odwoławczego przy Polskim Związku Piłki Siatkowej. Po drugie podejrzewam, że całe zamieszanie ma prozaiczny wymiar, bo przecież Bociek w Częstochowie grał na zasadzie wypożyczenia, a to może być tylko na jeden rok. Klub, który ma do niego prawo, wystawia certyfikat na ten okres i jeżeli siatkarz idzie grać gdzie indziej, tam widzą w nim potencjał, to dopinają wszystko szybciej.
Ł. Baliński: To dlaczego AZS zwrócił się z tym do PZPS-u, a nie PLPS-u?
K. Pietrzyk: Można by też zapytać, dlaczego tak długo to trwało. Wyniknęło z tego sporo zamieszania, a na światło dzienne wciąż wychodzą różne inne sprawy, świadczące choćby o kompetencji tych organów. Nie chciałbym jednak więcej mówić na ten temat, bo nie widziałem dokumentów.
Ł. Baliński: Wiele kontrowersji wzbudził też fakt, iż o sprawie decydowały osoby związane w przeszłości z AZS-em. To tak jakby, za przeproszeniem, pan miał teraz decydować o Zaksie...
K. Pietrzyk: A przecież do tego był jeszcze pan Andrzej Lewandowski, który jest członkiem rady w Skrze Bełchatów, a te dwa kluby mają ze sobą umowę o współpracy i pożyczają graczy. To budzi duże wątpliwości, tak nie powinno być.
Ł. Baliński: A może wcześniej, przed wydawaniem wyroku, ktoś powinien powiedzieć: "przepraszam, ja nie mogę decydować, to byłoby nie w porządku"?
K. Pietrzyk: Trzeba tych ludzi znać, ale... nie chcę o tym mówić.
Ł. Baliński: Skąd to zamieszanie, skoro nie ma żadnego dowodu na to, że Bociek uzgodnił kontrakt ustnie z AZS-em?
K. Pietrzyk: Nie widziałem dokumentów, ale widocznie ludzie, którzy podejmowali tę decyzję, pomijając koligacje, chyba z kimś rozmawiali i chyba coś wiedzieli, bo przecież nie sądzę, by ich tak przekonano "na żywca", że tak powiem. Bociek niczego nie podpisywał, ale na pewno wiedział, że AZS chce go zakontraktować na dwa lata. A jak to się formalnie odbyło, nie wiem.
Ł. Baliński: Co by w takiej sytuacji zrobił prezes Kazimierz Pietrzyk?
K. Pietrzyk: Nie wiem, ale na pewno starałbym się do takiej sytuacji nie dopuścić. Miałem podobne, ale jakoś z tego cało wychodziłem i okazywało się, że miałem rację. Kiedyś wielkie umowy podpisywało się na parę milionów złotych i ludzie sobie wierzyli, zaczynali robotę, a dopiero potem formalizowali sprawę. Dzisiaj są takie czasy, że trzeba patrzeć na przecinek, kropkę i inne rzeczy w kontrakcie, bo potem może to ktoś wykorzystać przeciwko nam. Trzeba się asekurować dokumentami.
Ł. Baliński: A w tym konkretnym przypadku?
K. Pietrzyk: Gdybym chciał zawodnika na dłużej, to podpisałbym z nim umowę na rok, bo tylko na tyle mógłbym od strony formalnej, ale z drugiej strony - żeby mnie nie wykiwał - przedstawiłbym też aneks do umowy, że po tym roku kontrakt jest przedłużony. Częstochowa tego nie zrobiła, była tylko rozmowa z zawodnikiem i dlatego tak to się potoczyło.
Ł. Baliński: Pan swego czasu potrafił odpuścić dla dobra zawodnika. Choćby w przypadku Bartosza Kurka, kiedy przechodził do Bełchatowa.
K. Pietrzyk: On miał jednak określone zapisy w kontrakcie i zobowiązania. Nie wywiązał się z nich w określonym terminie, mimo że upominaliśmy się parę razy, a to było równoznaczne z przedłużeniem umowy o rok na ostatnich warunkach. Pozostał naszym zawodnikiem, przez co Skra musiała go odkupić, i to za niezłe pieniądze.
Źródło: gazeta.pl
|