"Na rozrywkę nie miałem ani czasu, ani siły"
- mówi Paweł Zatorski
Złoty medalista Mistrzostw Świata 2014 opowiada w rozmowie ze SportoweFakty.pl o latach spędzonych w SMS-ie Spała, rutynowym dniu siatkarza oraz kilku aspektach treningowych.
Wiktor Gumiński: Załóżmy, że ZAKSA Kędzierzyn-Koźle ma cały tydzień na przygotowanie się do ligowego meczu. Jak w takiej sytuacji wygląda twój przeciętny dzień?
Paweł Zatorski: Praktycznie codziennie budzę się wcześnie, na nogach jestem już po siódmej. Są osoby, które wstają na ostatnią chwilę przed treningiem, lecz ja należę do tych, którzy lubią obudzić się z dwie godziny przez wyjściem na halę. Robię duże śniadanie, przeważnie składające się z wielu jajek, żeby mieć dużo siły i energii na trening. O godzinie 9:30 trenujemy już na hali, także z mieszkania zawsze wychodzę 40-45 minut wcześniej, by dojechać na halę, przebrać się i spokojnie rozruszać. Przeważnie przed treningiem gramy sobie jeszcze "dwóch na dwóch", żeby się rozgrzać i przygotować do ćwiczeń. Możliwość stoczenia małej rywalizacji już przed treningiem sprawia nam frajdę. Czasami śmiejemy się, że zagramy o coś i stawiamy sobie jakiś cel, żeby była motywacja. O wyznaczonej porze wszyscy schodzą się na trening. Przychodzi szkoleniowiec i przedstawia nam plan danych zajęć i rozgrzewki. Wykonujemy praktycznie wszystko, co nam nakreśli, czyli naprawdę przeróżne rzeczy -
od każdego elementu siatkarskiego po siłownię. Jest tego bardzo dużo.
W. Gumiński: Trenujecie w jednej sesji?
P. Zatorski: Nie, dwa razy dziennie. Często nawet poranny trening jest rozbity na dwie części. Zawodnicy, którzy są odpowiedzialni za przyjęcie, czyli libero oraz przyjmujący, jeszcze przed pójściem na siłownię trenują na hali, bardzo dużo przyjmując i broniąc. Cała ta część trwa od pół godziny do godziny, zależnie od uznania trenera i czasami od próśb siatkarzy. Później idziemy na siłownię i ćwiczymy tam według rozpisanego na dany dzień programu. Po zajęciach siłowych nadchodzi dla nas pora, żeby jak najszybciej pojechać na obiad. Potem zostaje około godziny-półtorej, żeby się zdrzemnąć, jeśli jest się naprawdę mocno przemęczonym. A następnie znów to samo: 45 minut przed drugim treningiem wyjazd na halę, powtórzenie całej sesji z gierką "dwóch na dwóch" i małą rozgrzewką. Popołudniowe zajęcia są już typowo siatkarskie. Kończymy je wieczorem, a ja często jeszcze po nich zostaję, by porobić coś indywidualnie.
Każdy może tak postąpić, czy to wedle własnego uznania czy też czasem zaleceń trenera. Zwykle zdarza się, że opuszczam halę jako ostatni, bo mieszkam w Kędzierzynie-Koźlu sam i nie spieszy mi się do domu. Naprawdę wolę zostać i zrobić coś dla siebie niż siedzieć w mieszkaniu i wpatrywać się w telewizor. Po treningu jest czas na kolację. Myślę, że większość z nas stara się zdrowo odżywiać. Wiadomo, że czasami można sobie pozwolić na jakieś małe odstępstwo i zaszaleć, zjadając na przykład małą pizzę, ale na co dzień spożywamy jednak pożywne rzeczy. I tak wygląda praktycznie cały tydzień. Może trochę monotonnie, ale my to lubimy.
W. Gumiński: Jako libero na pewno dobrze znasz takie urządzenie jak maszyna do wystrzeliwania piłek.
P. Zatorski: Na pewno pomaga ona wyćwiczyć powtarzalność i przyjąć dużo większą ilość piłek niż normalnie zrobiłoby się to na treningu. Bez niej odebranie stu zagrywek z potężną mocą kosztowałby chłopaków naprawdę bardzo dużo siły, skoków i pewnie wiele kontuzji. Na urządzeniu ustawia się jedną prędkość i piłki latają naprawdę bardzo szybko. Może czasami nie mają do końca naturalnej rotacji, bo jednak ręka działa trochę inaczej niż zamontowane w niej rolki, odpowiedzialne za wystrzeliwanie piłek, ale naprawdę można udanie poćwiczyć przyjęcie czy obronę. Tej maszyny chyba naprawdę nic nie jest w stanie równie dobrze zastąpić.
W. Gumiński: A w przypadku posyłania serwisów szybujących jest ona równie użyteczna?
P. Zatorski: Można ustawić taką opcję, ale raczej się jej nie stosuje. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby ktoś trenował przyjęcie floatów posyłanych z tej maszyny. Do wykonania tego typu zagrywki nie potrzeba już tyle siły, także często po prostu ludzie stają na stołach i serwują bezpośrednio w nas.
W. Gumiński: Natomiast co do treningów na siłowni, ćwiczysz zupełnie inaczej niż siatkarze odpowiedzialni za grę w ofensywie?
P. Zatorski: Tak naprawdę nie do końca. Może mamy lekko zróżnicowane ćwiczenia i chociażby przez samą posturę i wielkość ciała trenuję z trochę mniejszymi obciążeniami, ale i tak czasami staram się dorównywać chłopakom. Jeśli chodzi o zadania, to też mam ich bardzo dużo. Tak naprawdę myślę, że większość z nas, szczególnie zawodnicy libero, nie traktują treningów siłowych pod kątem nabrania nie wiadomo jakiej siły. Głównym ich celem jest zapobiegnięcie kontuzjom i przygotowanie ciała do ekstremalnego wysiłku. Osobiście lubię siłownię, często zdarza mi w niej długo przebywać i sprawia mi to przyjemność.
W. Gumiński: A kiedy w ogóle rozpocząłeś pracę z ciężarami?
P. Zatorski: Chyba w liceum, jak poszedłem do SMS-u Spała. To był dosyć powolny proces, gdyż wcześniej, w drużynach młodzieżowych, nie miałem żadnej styczności z ćwiczeniami siłowymi. W młodym wieku trzeba się jeszcze z nimi pilnować, żeby nie zatrzymać wszelkich procesów związanych ze wzrostem ciała. Obciążenia można wdrażać powoli dopiero w odpowiednim czasie.
W. Gumiński: Po raz pierwszy na trening siatkarski udałeś się jednak dużo wcześniej, już w trzeciej klasie podstawówki.
P. Zatorski: Pamiętam, że poszedłem na niego w Bełchatowie z moim bratem. Wcześniej razem trenowaliśmy piłkę nożną, później on zaczął uprawiać siatkówkę i wybrałem się pooglądać, jak trenuje. Siatkówka już wtedy mi się podobała i ciągnęło mnie do niej, lecz nie było wówczas stworzonej grupy dla takich młodych chłopaków jak ja. Akurat brakowało jednak ludzi do pary, więc trener poprosił mnie, żebym dołączył i pomógł. Spodobał mu się mój sposób poruszania i zaproponował mi treningi ze starszymi. Była to dla mnie ogromna radość.
W. Gumiński: Kiedy więc zostałeś na stałe wyznaczony do pełnienia roli libero?
P. Zatorski: Przed Turniejem Nadziei Olimpijskich. Podczas przygotowań do tej imprezy grałem w kadrze wojewódzkiej na pozycji przyjmującego. Skakałem, atakowałem i bardzo dobrze się z tym czułem. Nagle któryś z trenerów podpowiedział mi, żebym zmienił pozycję na libero, bo tylko grając na niej będę miał szansę, żeby gdziekolwiek się przebić. Na początku podszedłem do tego pomysłu z dużą niechęcią. Później jednak przemyślałem sprawę i, jak widać, opłacało się, ponieważ na przyjęciu z pewnością nie miałbym szans rywalizować na tak wysokim poziomie.
W. Gumiński: Kilka lat po odbyciu pierwszego treningu siatkarskiego wylądowałeś już w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Spale. Jak wygląda procedura rekrutacji do tego szkoły?
P. Zatorski: Wygląda to tak, że najpierw zostaje wybrany trener młodzieżowej kadry województwa, który na turniejach finałowych obserwuje wszystkich chłopaków i wybiera najlepszych z nich do swojego zespołu. Wszystkie kadry przygotowują się w wakacje do wspominanego Turnieju Nadziei Olimpijskich, często wyjeżdżając na kilka obozów i biorąc udział w pojedynczych turniejach towarzyskich. Na TNO obecni są już trenerzy młodzieżowych reprezentacji Polski i spalskiego SMS-u. Właśnie oni robią selekcję, wybierając na początku dużą grupę, bodajże około 40 zawodników, by później z niej wyselekcjonować już ostateczny trzon drużyny.
W. Gumiński: Pierwsze dwa lata spędziłeś w Spale w trybie stacjonarnym. Nie wiodłeś tam jednak trybu życia przeciętnego licealisty.
P. Zatorski: Na pewno nie funkcjonowałem jak normalny licealista, ponieważ wszystko w moim życiu obracało się tylko wokół lekcji i treningów, ze wskazaniem na to drugie. Na żadne inne rozrywki praktycznie nie miałem czasu ani siły, ponieważ właściwie codziennie trenowaliśmy po dwa razy dziennie. Często młodzieńcza fantazja nakazywała, żeby poszukać czegoś ciekawego do roboty, pomarzyć o znajomych, imprezach, ale mocne zmęczenie pomagało skupić się wyłącznie na siatkówce oraz przygotowaniu do matury. Momentami było ciężko, ale teraz widać, że się opłacało.
W. Gumiński: Na trzecim roku naukę w SMS-ie łączyłeś już natomiast z grą w AZS-ie Częstochowa. Jak często bywałeś wtedy w Spale?
P. Zatorski: Byłem sporo razy, ponieważ kiedy wraz z Fabianem Drzyzgą graliśmy w sobotę mecz w Częstochowie, w niedzielę, zamiast odpoczywać, często jeździliśmy do Spały zaliczać pojedyncze partie materiału ze wszystkich przedmiotów. Kosztowało nas to trochę wysiłku i przejechanych kilometrów, ale było warto, bo szybciej się wyrwaliśmy z SMS-u, a jednak dokończyliśmy to, co tam zaczęliśmy i zdaliśmy maturę. Teraz możemy dzięki temu dalej studiować i cieszyć się kolejnymi etapami edukacji.
W. Gumiński: Czego więc nauczył cię pobyt w SMS-ie Spała?
P. Zatorski: Na pewno nauczył mnie samodzielności, radzenia sobie samemu z wieloma problemami. Tam już nie było rodziców. Nie było tak naprawdę nikogo, kto pomagał. Kiedy mieszkało się w rodzinnym domu, w razie problemów zdrowotnych mama mówiła, co trzeba wziąć, by samopoczucie mogło się poprawić. A w Spale byłem sam z kolegami i trenerami, którzy tak naprawdę byli dla nas dyspozycyjni tylko na treningach. Później jakoś musieliśmy sobie radzić sami. Pobyt w SMS-ie przygotował nas także do tego, co mamy w tej chwili, czyli do sporej monotonii pracy. Wiadomo, że obecnie mamy to urozmaicone meczami przy wielkiej publiczności, co jest wspaniałe i do tego dążyliśmy, jednak treningi, których kibice nie widzą, potrafią przerodzić się w rutynę i być momentami trudne do wytrzymania, szczególnie kiedy długo przebywa się w jednej grupie ludzi. W Spale właśnie to odczuwaliśmy, lecz wtedy tak naprawdę nie wiedzieliśmy, do czego nas to przygotowuje.
Wydawało nam się, że gdy już stamtąd wyjdziemy będziemy tylko grali w lidze i mieli fanów. A teraz myślę, że wszyscy widzą, iż przygotowywało nas to do tego, co dzieje się w prawdziwym życiu.
W. Gumiński: Do Spały wracasz często, ponieważ w tym ośrodku zawsze trenuje reprezentacja Polski. Zmieniło się w nim coś od twoich czasów licealnych?
P. Zatorski: Hotel, z którym wraz z kolegami mieszkałem podczas pobytu w liceum został wyremontowany i przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Mieszkają w nim grupy, które przyjeżdżają na wózkach inwalidzkich, także my za bardzo nie mamy styczności z miejscem, w którym wcześniej mieszkaliśmy przez kilka lat. Myślę jednak, że wszystko zmienia się na plus. Widać, że cały czas coś się dzieje. Ale tak naprawdę już wtedy obiekty sportowe były na najwyższym poziomie i tak samo jest do tej pory. Miło się tam wraca i oby jak taki stan rzeczy trwał jak najdłużej.
W. Gumiński: Wróćmy do okresu twojej gry w Częstochowie. To był twój pierwszy kontakt z dorosłą siatkówką. I jednocześnie przepustka do dalszej kariery.
P. Zatorski: Zgadzam się. Do tej pory doceniamy to, że w kilka młodych osób dostaliśmy tam szansę pokazania się i stworzyliśmy fajną grupę. Dwa razy zajęliśmy 5. miejsce w lidze. Graliśmy na tym najwyższym poziomie, z najlepszymi zawodnikami i mieliśmy z tego powodu dużo frajdy. Myślę, że czas spędzony w AZS-ie dał nam też sporo ogłady i pozwolił nie zapędzić się w marzeniach. Często naprawdę szybko schodziliśmy na ziemię z pragnieniem bycia najlepszymi już wtedy, ponieważ dobre drużyny po prostu nas weryfikowały.
W. Gumiński: Czyli do PGE Skry Bełchatów nie przeszedłeś już jako siatkarz kompletny?
P. Zatorski: Nie (śmiech), i do tej pory się za takiego nie uznaję. Myślę, że każdy kolejny rok, praca z każdym trenerem i na pewno każdy sukces dodają mi dużo pewności. Po wszystkich krokach, które gdzieś tam po kolei w przeszłości wykonywałem gra mi się teraz dużo łatwiej i pewnej.
W. Gumiński: Jako wciąż świeżo upieczony mistrz świata czujesz się osobą medialną?
P. Zatorski: Na pewno łatwiej jest mi rozmawiać z ludźmi, nie czuję skrępowania. Pamiętam, że kiedy zaczynałem przygodę z siatkówką w Częstochowie, a później także podczas gry w Bełchatowie, zachowywałem się wobec kibiców inaczej. Teraz nie mam problemów, żeby uśmiechnąć się, porozmawiać i docenić to, co robią ludzie znajdujący się dookoła nas. Taki sukces na pewno dodaje pewności siebie. Podczas sezonu mamy trochę spotkań z fanami, często udzielamy się także z chorymi dzieciakami. Staramy się pomagać potrzebującym, bo nawet poprzez przekazanie chociażby najmniejszej rzeczy na aukcję można kogoś naprawdę wesprzeć i musimy z tego korzystać. Wiadomo jednak, że nie mamy możliwości pomóc każdemu. Osobiście miewam wyrzuty sumienia, ponieważ naprawdę bardzo dużo osób pisze do nas wiadomości, a często nie ma w ogóle czasu, żeby na nie odpisać. To trochę boli, ale uważam, że ludzie też muszą zrozumieć, iż mamy pracę, którą musimy wykonywać i ona jest na pierwszym miejscu.
Źródło: sportowefakty.pl
|