"Ogromna satysfakcja i spełnienie marzeń"
/FRAGMENTY/
Grzegorz Wojnarowski: Po półfinale z Zenitem Kazań mówiłeś, że jako młody chłopak marzyłeś, żeby skończyć ostatnią piłkę w tak ważnym meczu i to marzenie się spełniło. A marzyłeś o tym, żeby zostać bohaterem finału Ligi Mistrzów?
Aleksander Śliwka: Z tym Zenitem to spełniło się takie moje dziecięce marzenie. Tak jak młodzi piłkarze chcą strzelić gola w finale mundialu, tak ja chciałem dostać piłkę meczową w spotkaniu o wielką stawkę i ją skończyć. Z biegiem czasu zrozumiałem, że siatkówka jest grą bardzo zespołową, w której wszyscy są od siebie zależni. Żebym mógł zdobyć taki punkt, jeden kolega musi świetnie przyjąć, inny świetnie wystawić. A już w finale we Włoszech z Trentino zależało mi przede wszystkim na tym, żeby dobrze zagrać i wygrać. Bardziej od moich osobistych marzeń liczyło się zwycięstwo zespołu.
G.Wojnarowski: Trener kadry Vital Heynen powiedział, że w Weronie byłeś zawodnikiem, który zrobił różnicę, przeprowadził ZAKSĘ przez wszystkie trudne momenty.
A. Śliwka: Znaczenie dla naszego zespołu mogło mieć to, że mieliśmy trochę więcej czasu niż zwykle, żeby się przygotować do meczu. Czuliśmy się mocni fizycznie i mentalnie. Wiedziałem, że jesteśmy w stanie zagrać na wysokim poziomie, indywidualnie i jako drużyna. Pewności siebie dodawała też wiara w kolegę na boisku i świetna atmosfera, którą budowaliśmy na parkiecie.
G.Wojnarowski: Kończyłeś w tym meczu niemożliwe piłki, zachowywałeś się, jakbyś nie miał układu nerwowego.
A. Śliwka: Najważniejsze to działać jak automat, nie mieć zbyt wielu pobocznych myśli. Jeśli głowa jest wolna, robi się rzeczy, które wypracowało się na treningach. A my trenowaliśmy ciężko i dobrze. Przenieśliśmy poziom z naszych przygotowań na mecz. W finale PlusLigi tego zabrakło. Gubiliśmy pewność i spokój, przez to nie zawsze podejmowaliśmy dobre decyzje. Cieszę się, że po przegranej walce o złoto z Jastrzębskim Węglem potrafiliśmy wyrzucić z głowy złe myśli, że porażka nie zostawiła rysy na zwycięskiej mentalności. W finale Ligi Mistrzów byliśmy już głowami tam, gdzie trzeba.
G.Wojnarowski: Jak wyglądało świętowanie jeszcze w Weronie?
A. Śliwka: Noc była długa. W końcu osiągnęliśmy ogromny sukces, byliśmy w wielkiej euforii. Wiedzieliśmy, że zagraliśmy ostatni mecz w tym składzie i chcieliśmy spędzić czas razem, żeby nacieszyć się tym zwycięstwem i cieszyć się, że było nam dane grać w tak wspaniałej drużynie.
G.Wojnarowski: We wtorek świętowaliście sukces z kibicami, przejechaliście przez Kędzierzyn-Koźle otwartym busem.
A. Śliwka: Ten przejazd przez miasto, wzorem mistrzowskich zespołów NBA, był ukłonem w kierunku naszych kibiców, społeczności ZAKSY i Kędzierzyna-Koźla. Mimo że przez pandemię rzadko mieliśmy bezpośredni kontakt z fanami, czuliśmy, że byli z nami. Wysyłali do nas wiadomości, witali nas przed halą, wywieszali transparenty. Poprzez fetę chcieliśmy się im odwdzięczyć i podzielić się z nimi radością. Kiedy zobaczyliśmy ucieszone twarze kibiców, sukces uderzył nas jeszcze bardziej. Duma z osiągniętego sukcesu stała się jeszcze większa.
G.Wojnarowski: Mówisz o ukłonie w kierunku lokalnej społeczności, ale nie tylko ona was wspierała. Inne polskie kluby też pokazywały, że trzymają kciuki za ZAKSĘ i życzą wam zwycięstwa. Chciała go cała polska siatkówka.
A. Śliwka: Śledziliśmy media społecznościowe i widzieliśmy, że inne polskie kluby dobrze nam życzą. Nasi koledzy z innych klubów też pisali do nas wiadomości, przed finałem zagrzewali do walki, a po nim gratulowali. Wszystkie klubowe podziały zeszły na bok, byliśmy jedną siatkarską rodziną. To dało nam poczucie, że reprezentujemy nie tylko swój klub, ale też naszą ligę i całą polską siatkówkę. No i że mamy do zrobienia coś historycznego, bo nasza klubowa siatkówka czekała na sukces w Lidze Mistrzów od 43 lat.
G.Wojnarowski: Pewnie powiesz, że tytuł MVP finału Ligi Mistrzów nie ma dla ciebie wielkiego znaczenia, ale chyba nie zaprzeczysz, że kiedy ktoś wręcza ci taką nagrodę, to czujesz dużą przyjemność.
A. Śliwka: To ogromna satysfakcja i spełnienie marzeń. Ale wszyscy zasłużyliśmy na wyróżnienie, bo gdyby nie dobra gra ZAKSY, nie doszlibyśmy do finału, a ja nie miałbym szansy na tę statuetkę. Każdy dołożył swoją cegiełkę. To było w naszej drużynie najpiękniejsze, że w każdym meczu był ktoś, kto grał lepiej i ciągnął za sobą resztę. Nie polegaliśmy na dwóch, trzech zawodnikach, a na całej drużynie.
Źródło: sportowefakty.wp.pl Rozmawiał:Grzegorz Wojnarowski
Czytaj więcej na stronie: www.sportowefakty.wp.pl
|