Podsumowanie I rundy play-off
Rozgrywki PLS wkroczyły w decydująca fazę i dopiero teraz nabiorą prawdziwych rumieńców. Do tej pory wszystko odbywało się bowiem zgodnie z przewidywanym scenariuszem, bo też przewaga pierwszej czwórki, która uwidoczniła się w rundzie zasadniczej, była na tyle duża, że trudno było liczyć na jakieś spektakularne rezultaty, chociaż tu i ówdzie nie wszystko poszło tak gładko i zdarzyło się kilka niespodzianek, które jak rodzynki w cieście dodały smaku i aromatu walce o mistrzowską koronę.
Już pierwszy mecz pomiędzy ósmą w tabeli Gwardią Wrocław a broniącą tytułu Skrą Bełchatów zakończył się sensacyjnym zwycięstwem podopiecznych Jacka Grabowskiego i wywołał falę komentarzy, a na twarzach fanów bełchatowian wyraz zdziwienia i niedowierzania. Bo przecież nawet fakt, że w zespole Ireneusza Mazura wystąpił częściowo drugi garnitur, a zawodnicy szóstkowi zmęczeni byli bojami w Lidze Mistrzów, nie stwarzał przeciwnikowi większych szans na zwycięstwo i chyba właśnie dlatego możliwe było to, co się stało, bo tak samo musieli pomyśleć gospodarze. Wrocławianie nie liczyli w tym pojedynku na wiele, więc nie trzęsły im się ręce w decydujących momentach i grając dobrze i spokojnie wywalczyli sobie dodatkowy mecz. To, że nie ugrali już więcej, nie przynosi im ujmy - rękawicę podjęli i choć przez jeden wieczór byli na ustach całej siatkarskiej Polski,
a teraz mogą wpisać do kalendarza tych rozgrywek, że należą do nielicznych, którym udało się pokonać aktualnego mistrza Polski w jego hali. Trudno oceniać też formę podopiecznych Ireneusza Mazura po czwórmeczu z Gwardią, bo, jak mówi stare przysłowie: gra się tak, jak żąda tego przeciwnik, choć moim zdaniem bełchatowianie wyglądają już na solidnie zmęczonych tym sezonem i nie maja w sobie tego błysku, którym czarowali w pierwszej rundzie.
Prawdziwy bój o czwórkę stoczyła natomiast drużyna Edwarda Skorka z siódmą po rundzie zasadniczej Politechniką Warszawa. Niby tylko trze mecze rozegrały oba zespoły, ale w każdym pięciosetowym pojedynku do końca ważyły się losy awansu, a warszawianie okazali się naprawdę godnym rywalem dla aktualnych brązowych medalistów MP Cieniem na rywalizację obu zespołów kładła się przede wszystkim plaga kontuzji, które mocno przetrzebiły jednych i drugich, uderzając boleśnie w najlepszych zawodników, co stawiało obu szkoleniowców w bardzo trudnej sytuacji. Brak Rybaka, Skalskiego, Eathertona, a także nie do końca wyleczone urazy u innych obniżyły bardziej lub mniej wartość obu rywali. Częstochowianie wygrali 3:0, bo zachowali więcej spokoju charakterystycznego dla zespołów klasowych i mieli w swoich szeregach bardziej wartościowych siatkarzy, takich jak chociażby nieoceniony Krzysztof Gierczyński czy Wojciech Jurkiewicz.
Czy ten potencjał wystarczy na walkę o medale okaże się już w półfinałach, choć właśnie podopieczni Edwarda Skorka wydają się być teoretycznie najsłabszą ekipą z czwórki, ale tak już jest od kilku lat i zawsze kończy się ...medalem.
Z ogromnymi kłopotami personalnymi do play-offów przystąpiła Resovia i utarła nosa PZU, zwyciężając u siebie tylko czy aż jeden mecz. Poza tym jednym wypadkiem przy pracy podopieczni Waldemara Wspaniałego nie pozwolili rywalowi na wiele, odnosząc trzy łatwe zwycięstwa, czego się można było spodziewać z uwagi na potencjał zespołu, choć podopieczni Jana Sucha imponowali ambitna postawą.
Mostostal przegrał w trzech spotkaniach rywalizację z Jastrzębskim Węglem i chociaż jeszcze w ubiegły piątek liczyliśmy po cichu, trochę na przekór faktom, że przedłuży walkę przynajmniej o jeden mecz, podopieczni Ryszarda Boska okazali się bardzo wymagającym egzaminatorem , a kontuzja Marcela Gromadowskiego dodatkowo osłabiła potencjał naszych siatkarzy. Wszystko zaczęło się od łatwego zwycięstwa gospodarzy w Jastrzębiu w pierwszym meczu, w którym Szymański, Pliński, Konstantinov czy Stefanov rozbili wręcz nasz zespół zagrywką i choć w niedzielę ( drugie spotkanie) Mostostalowcy podjęli rękawicę, psychiczna przewaga rywali wzrosła po poprzednim spotkaniu do kwadratu. Najlepszy mecz podopieczni Wojciecha Drzyzgi zagrali u siebie , ale i to wystarczyło tylko do podjęcia próby pokonania rywala w trzecim secie, zakończonym jednak bez sukcesu. Będący w głębokim dołku Mostostal nie był w stanie wznieść się na wyżyny umiejętności w konfrontacji z tak znakomitym rywalem,
z którym nawet w znacznie lepszej kondycji miałby bardzo trudną przeprawę, choć momentami, jak nas już do tego w tym sezonie przyzwyczaił, pokazał ciekawą grę i spore możliwości. Podopieczni Ryszarda Boska zaimponowali natomiast ogromną wszechstronnością i z pewnością będą poważnie liczyć się w walce o złoto. Na tle zespołów "czwórki" zaprezentowali się chyba znacznie lepiej niż zmęczona Skra czy chimeryczny PZU. Jednak czy taką diagnozę można przełożyć na następne spotkania?
Tegoroczna I runda play-off nie dostarczyła niespodzianek wielkiego kalibru, ale i tak była ciekawsza od tej z poprzedniego sezonu i to dobrze dla siatkówki. Zespoły z środka czy dołu tabeli może nie potrafią jeszcze odnosić serii zwycięstw, ale stać je na dobre pojedynki nawet z takimi potentatami jak Skra czy PZU.
Ubiegłoroczni finaliści zmierzą się w tym roku już w półfinałach i dla jednego z nich już po tej rundzie zadecyduje się wiele. Czy PZU, jak to miało miejsce przez ostatnie lata, znów nie dosięgnie korony, czy też prowadząca przez cały sezon Skra "padnie przed metą"? Czy charyzmatyczny Edward Skorek znów pokaże, ze do robienia zespołu nie potrzeba wielkich pieniędzy, czy tym razem górą będzie powracający do zawodu Ryszard Bosek? To pytania, na które odpowiedź poznamy już niedługo, chociaż chciałoby się, aby nie były to tylko trzy mecze jak rok temu.
Autor: Janusz Żuk
|