Chcę osiągnąć jak najwięcej...
/FRAGMENTY/
Wiktor Gumiński: Jak zareagowałeś w pierwszej chwili, kiedy dowiedziałeś się, że w Grupie Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle nie będzie cię jednak trenować jeden z twoich idoli, czyli Nikola Grbic?
Marcin Janusz: Kiedy otrzymałem ofertę z Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, bardzo się ucieszyłem, że będę miał okazję pracować z Nikolą. Potwierdzam, że obok Pawła Zagumnego, jako młody chłopiec podziwiałem go jako zawodnika. Nie trzeba mówić jak dużo osiągnął, ale dla mnie bardzo ważne było też, że grał na mojej pozycji. Wiem także, że to on widział mnie w swoim zespole, lecz nie zdążyliśmy odbyć ani jednej dłuższej rozmowy. Zamieniliśmy tylko parę słów przed jednym z meczów, ale nie poruszyliśmy żadnych konkretnych tematów. Ostatecznie do naszej współpracy nie doszło, ale zbyt mocno tego nie rozpamiętuję. Teraz bowiem również mam świetnego trenera. Gheorghe Cretu, który samemu kiedyś był środkowym, dobrze czuje grę i wie, na co zwracać uwagę w grze rozgrywającego. Tym samym bardzo mocno mi pomaga.
W. Gumiński: Trener Cretu słynie z regularnie udzielanych za swoją tablicą podpowiedzi taktycznych. Jak dużą masz zatem swobodę w swojej grze?
M. Janusz: Mam jej wystarczająco dużo, by komfortowo czuć się na boisku. Oczywiście nie jest ona stuprocentowa, ponieważ muszę się trzymać określonego systemu gry. Proporcje pomiędzy realizacją założeń taktycznych a wolnością moich wyborów są jednak dobrze zbilansowane. Nie zdarzyła się też jeszcze sytuacja, bym kiedykolwiek przy piłce kluczowej dla losów seta bądź meczu dostał od naszego szkoleniowca ścisłą wytyczną, co mam zagrać. Być może kiedyś tak się stanie, ale to po prostu dlatego, że trener chce dla mnie i dla nas wszystkich jak najlepiej.
W. Gumiński: Z racji swojej boiskowej pozycji, jakim typem boiskowego przywódcy jesteś?
M. Janusz: Mam dość spokojny charakter i myślę, że to widać również na boisku. W związku z tym zwykle staram się dopytywać kolegów, czy moje rozegrania są w porządku, czy może coś należy w nich zmienić. Stawiam na współpracę. Nie kieruję się założeniem, że to ja jestem rozgrywającym, w związku z czym będę rządzić i rozstawiać wszystkich po kątach. Od czasu zdarzy mi się krzyknąć, żeby pobudzić siebie lub zespół, ale to dla dobra wszystkich. Obok siebie mam bardzo inteligentnych graczy nie tylko siatkarsko, ale również życiowo. Dlatego też osiągnięcie właściwego porozumienia nie jest w naszym zespole trudną rzeczą.
W. Gumiński: Przychodząc do Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle chciałeś udowodnić coś komuś bądź samemu sobie?
M. Janusz: Przede wszystkim sobie, że jestem w stanie udźwignąć ciężar bycia pierwszym rozgrywającym w czołowym europejskim klubie. A czy komuś? Zdawałem sobie sprawę, jakie głosy dotyczące mojej osoby będą dominować na początku i jak niesamowicie trudne zadanie mnie czeka. Benjamin Toniutti zrobił bardzo dużo nie tylko dla Grupy Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, ale i dla całej PlusLigi. Był w niej czołowym, jeśli nie najlepszym zawodnikiem przez ostatnich kilka lat. Mam do niego ogromny szacunek, ale jednocześnie podążam własną drogą. Chcę osiągnąć jak najwięcej bez oglądania się na innych.
W. Gumiński: Młodym talentem już nie jesteś, ale akurat na rozegraniu czas działa w odwrotną stronę niż na innych pozycjach. Najlepsze lata więc chyba jeszcze zdecydowanie przed tobą?
M. Janusz: Też tak uważam. Czuję, że z każdym rokiem się rozwijam i staję się lepszym zawodnikiem. To jest najważniejsze, niezależnie od tego, czy ma się 20 czy 27 lat, czyli tyle, ile mam aktualnie. Dość długo byłem drugim rozgrywającym, bo na mojej pozycji nie jest łatwo się przebić do wyjściowego składu. Od paru lat jestem już jednak jedynką, dzięki czemu mogę stale iść do przodu. W moim obecnym wieku trzeba już grać regularnie, by myśleć o zrobieniu dużej kariery.
W. Gumiński: Rozgrywający powinien być bardziej jak rock nrollowiec czy muzyk klasyczny?
M. Janusz: Nie ma jednej ściśle określonej drogi. Mi osobiście, z racji spokojnego charakteru, bliżej do muzyka klasycznego. Są jednak też rozgrywający, którzy do prezentowania wysokiego poziomu potrzebują dużej dawki adrenaliny. Zarówno z głośnymi, jak i opanowanymi graczami można dużo osiągnąć. Trzeba tylko umieć do każdego z osobna dotrzeć, bo w siatkówce, jak i w życiu, mamy do czynienia z bardzo różnymi osobowościami.
W. Gumiński: Muzyczne zdolności jednak masz, lubisz zasiąść do pianina. Przed meczem czy po?
M. Janusz: Zdecydowanie po meczu. Wbrew pozorom gra na pianinie też trochę męczy, szczególnie głowę. Nie jest to bezmyślne klepanie w klawisze, trzeba się przy tym mocno skoncentrować. Mimo że generalnie działa odstresowująco, jest to generalnie w moim przypadku rozrywka na wolne dni. W dniu meczowym np. zupełnie o tym nie myślę. Skupiam się na właściwej regeneracji, robię ostatnią analizę przeciwnika i w pełni koncentruję na tym, by wypaść jak najlepiej. Nie spędzam też przy pianinie nie wiadomo ile czasu. Zwykle w ciągu tygodnia uzbiera się pół godziny, może godzina. Na więcej, z powodu napiętego terminarza, po prostu nie ma czasu.
Źródło:nto.pl Rozmawiał:Wiktor Gumiński
Czytaj więcej na stronie: nto.pl
|