II runda play-off
Rozgrywki PLS-u nabierają rumieńców i chociaż najlepsze dopiero przed nami, już teraz możemy powiedzieć, że pod wieloma względami kończący się sezon był znacznie ciekawszy niż dwa poprzednie, a kilka rozstrzygnięć można uznać za większą lub mniejszą sensację.
Największym przegranym tego sezonu jest z pewnością PZU Olsztyn, który od trzech lat przymierza się do korony, buduje bardzo silny zespół i w ostatecznym rozrachunku wypada znacznie poniżej oczekiwań kibiców i Zarządu. Różne były powody takiego wyniku w poprzednich latach, nie zawsze zależne od zawodników, że przypomnimy kontuzję Pawła Papke czy Michała Bąkiewicza. Tym razem jednak olsztynianie nie mogą narzekać na nieprzychylność losu - cały zespół jest zdrowy i gotowy do walki, a jednak skończy co najwyżej z brązowym medalem na piersi, co dla wielu może byłoby sukcesem, ale dla podopiecznych Waldemara Wspaniałego jest krokiem wstecz. Bo też olsztynianie przegrali play-offy jeszcze w rundzie zasadniczej, zajmując czwarte miejsce i tym samym skazując się na batalię ze Skrą Bełchatów, która skończyła się tak, jak się skończyła.
Jedyne co pozostanie w pamięci po tych meczach to niesamowite emocje i walka o każdą piłkę i długie pięciosetowe pojedynki. A początek tej rywalizacji był przecież pomyślny dla olsztynian, którzy wygrali pierwszy mecz 3:1 na parkiecie rywala i nawet niektórzy zaczęli wieścić koniec dominacji Skry zmęczonej po wyczerpującym sezonie. Jednak w następnych meczach to podopieczni Ireneusza Mazura pokazali prawdziwy charakter, szczególnie w czwartym meczu po przegranych dwóch setach, kiedy przeciwstawili się rywalom i rozstrzygnęli to spotkanie na swoją korzyść. I rodzi się pytanie, jak to się dzieje, że zespół z takim potencjałem, z tak bogatą i długą ławką rezerwowych, nie potrafi zrealizować planów i marzeń już od kilku sezonów i zawsze walka o najwyższe cele gdzieś go przerasta, choć w swoich szeregach ma nie tylko gwiazdy PLS-u i reprezentacji Polski, ale wielokrotnych mistrzów kraju, którzy poczuli smak wygranej w meczach o najwyższą stawkę.
Drugi półfinał był mniej emocjonujący. Mój kandydat do mistrzowskiego tytułu gładko pokonał częstochowski Wkręt - Met w trzech meczach i tym samym zaoszczędził więcej sił przed najważniejszymi spotkaniami. Podopieczni Ryszarda Boska, którzy w początkowej części sezonu, gdy szkoleniowcem był jeszcze Igor Prielożny, grali bez błysku, obecnie są w pełni zespołem kompletnym i dojrzałym, a siatkówka w ich wykonaniu nie tylko może się podobać, ale też imponować. Nie mieli więc specjalnych możliwości ambitni częstochowianie, aby coś zwojować na tym etapie rozgrywek, bo siła ataku, bloku i obrony w wykonaniu Jastrzębskiego była wręcz porażająca i tylko ambicji i niesamowitej woli walki zawdzięczają częstochowianie to, że momentami udawało im się prowadzić wyrównany pojedynek. Jastrzębianie obecnie to nie tylko siedmiu, a właściwie jedenastu wyśmienitych siatkarzy, ale zespół, który wie, po co gra na parkiecie i co należy zrobić,
aby cel osiągnąć i dlatego walka o złoto w tym roku będzie niezwykle emocjonująca, bo choć intuicja podpowiada, że tryumfatorem ligi będzie JW, to wyczyny Skry, każą zachować dystans do tak jednoznacznych sądów.
Niespodziankami sypnęło w dolnej strefie tabeli, w walce o miejsca 5-8. Główni kandydaci do piątej lokaty, drużyny Resovii i Mostostalu przegrały swoje play-offy i będą musiały zadowolić się niższymi lokatami. Największym wygranym okazał się zespół Gwardii Wrocław, który jeszcze nie tak dawno bronił się przed spadkiem z ligi, a teraz może świętować sukces bez względu na wynik meczów z Politechniką. Rzeszowianie przegrali w tym roku ligę z własnym zdrowiem w tle, bo plaga kontuzji nękających podopiecznych Jana Sucha od początku krzyżowała szyki szkoleniowcom i działaczom. Zaczęło się od dziwnego urazu Grzegorza Pilarza w pierwszym meczu sezonu, a potem niemal wszyscy siatkarze w jakimś momencie borykali się kłopotami zdrowotnymi, więc czasem trudno było nawet wystawić siódemkę zdolną do gry. Jednak w konfrontacji z Gwardią to oni byli faworytami, a atut własnej hali był dodatkowym sprzymierzeńcem,
zwłaszcza że to rzeszowianie wygrali spotkanie w hali Orbita. Czy ten fakt miał jakiś wpływ na postawę zespołu w drugim meczu? Czy rozkojarzył podopiecznych Jana Sucha pewnych niemal awansu? Wydaje się, że tak. Jednak i w kolejnym spotkaniu w pierwszej partii dominowali goście, którzy bardzo dobrze zagrywali i blokowali zawodników Resovii. Kolejne partie należały już jednak do gospodarzy, a w czwartej ich przewaga była wręcz druzgocąca. Jednak siatkówka nie byłaby siatkówką, gdyby przed ostatnią piłką można było ogłaszać zwycięstwo i przekonali się o tym na swoje nieszczęście rzeszowianie, którzy mając zwycięstwo niemal w kieszeni (12:7) przegrali set, a po tie-breaku również mecz. "Wykonaliśmy 1000% normy - cieszył się Marcin Zając, który był jednym z głównych sprawców tej sensacji, gdyż jego zmiana odwróciła losy IV seta.
Mostostal przegrał najpierw w Warszawie, a w piątek pod wodzą trenera Andrzeja Kubackiego, który na razie na ławce trenerskiej zastępuje zwolnionego Wojciecha Drzyzgę, mimo walki nie poradził sobie z Politechniką, przegrywając 2:3. Tym samym nie zrealizuje planu minimum na ten sezon, ale o to baliśmy się już od dłuższego czasu. Niewiele zabrakło do wygranej, ale jak mówi Andrzej Kubacki, zawodnicy za bardzo chcieli i ich ambicja czasem przekładała się na proste błędy. Jednak, moim zdaniem, piątkowe spotkanie Mostostal przegrał już znacznie wcześniej, a ostatnie dwie porażki były tylko konsekwencją całego ciągu zdarzeń. Teraz trzeba czekać na dwa ostatnie mecze tego sezonu, w których spotkają się przegrani środka tabeli i wierzyć, że jeszcze pod koniec rozgrywek zespół na tyle się podniesie, że rozegra nie tylko ładne, ale również zwycięskie zawody, jeśli już nie dla siebie to dla najwierniejszych kibiców, i ten fakt będzie jak to światełko w tunelu.
Nie poradził sobie z ligą zespół Energii Sosnowiec, przegrywając baraże z Jokerem i mimo ambicji w przyszłym sezonie zagra w niższej klasie rozgrywek. Nie zobaczymy w PLS-ie AZS-u Nysa. Chemik Bydgoszcz i Jadar Radom zgłaszają aspiracje do gry w gronie najlepszych. Kto je zrealizuje, dowiemy się po zakończenie play-offów w I lidze i barażach o prawo gry w PLS-ie. Znacznie wcześniej poznamy mistrzów Polski i mamy nadzieję, że rozstrzygnie się to w długich emocjonujących pięciu spotkaniach i wtedy powiemy, że w tym roku końcówka ligi była ciekawa, chociaż dla nas nie za bardzo szczęśliwa.
Autor: Janusz Żuk
|