Warto cierpliwie czekać
Marcin Janusz o sobie i swojej karierze
/FRAGMENTY/
Karolina Wólczyńska: Jak rozpoczęła się twoja siatkarska kariera?
Marcin Janusz: Przygoda z siatkówką zaczęła się w trzeciej klasie podstawówki, bo dopiero od tego wieku można było zapisać się do drużyny. Na moje pierwsze treningi siatkarskie zabrał mnie tata. Przeszedłem wszystkie etapy szkolenia, a taka kariera na poważnie zaczęła się wraz z wyjazdem do Bełchatowa, do młodzieżowej drużyny. Z nią występowałem w ogólonopolskich rozgrywkach. Pamiętam, że wtedy bardzo liczyłem na dostanie się do SMS Spała, ale niestety się nie udało. Wówczas trenerzy nie widzieli we mnie takiego potencjału, żebym mógł występować w młodzieżowej reprezentacji Polski. Dopiero po kilku latach w Bełchatowie dostałem szansę gry w Młodej Lidze i trafiłem do kadr młodzieżowych. Później moja kariera dość szybko się potoczyła, bo dostałem ofertę z PlusLigi, z AZS Częstochowa. Do tej drużyny trafiłem jako ledwie siedemnastolatek. Było to spełnienie moich marzeń. Bez namysłu przyjąłem ofertę i zdałem sobie sprawę, że chcę zostać profesjonalnym siatkarzem. Oczywiście wówczas było przede mną jeszcze wiele etapów rozwoju, które musiałem przejść, by znaleźć się w tym miejscu i grać na wysokim poziomie.
K. Wólczyńska: W jakich jeszcze kierunkach pchali cię rodzice?
M.Janusz: Moi rodzice są blisko związani z architekturą. Wydaje mi się, że to był ich pierwszy pomysł na mnie. Oczywiście, oni nigdy nie kazali mi iść wybraną przez nich ścieżką zawodową. Miałem wszystkie drogi otwarte, co właśnie pokazuje moje obecne życie. Myślę, że dla niewielu rodziców droga sportowca jest tą pierwszą, którą ich dziecko powinno obrać, gdyż jest bardzo ryzykowna. Niewielki procent ludzi zaczynających przygodę ze sportem jest w stanie z tego żyć czy być, mówiąc o siatkówce, w najlepszych drużynach na świecie. Nikt mnie nie zniechęcał, ale rozumiem niepewność moich rodziców. Oni chcą dla mnie zawsze jak najlepiej, nigdy mnie nie zamykali na jedną opcję, czuję ich wsparcie. W życiu najlepiej mieć też koło zapasowe, które może zagwarantować wykształcenie. Ja do pewnego momentu starałem się pogodzić jedno z drugim, by mieć wybór. Sport przez bardzo długi czas był więc dla mnie pasją, ale z drugiej strony też furtką do spełnienia dziecięcych marzeń.
K. Wólczyńska: Wiele osób pyta cię, czemu wybrałeś ZAKSĘ. Ja chcę się cofnąć o kilka lat i zapytać, czemu zdecydowałeś się na grę w PGE Skrze Bełchatów, skoro był tam już Nicolas Uriarte, później też Grzegorz Łomacz i wiadomo było, że to oni będą pierwszymi rozgrywającymi tej drużyny?
M.Janusz: Ja wtedy byłem w zupełnie innym momencie swojej kariery, nie grałem jeszcze na takim poziomie. Gdy dostałem ofertę, w ogóle nie myślałem w takich kategoriach, że będę pierwszym rozgrywającym. Ja z klubem z Bełchatowa byłem mocno związany w latach juniorskich. Przy podejmowaniu decyzji po pierwsze wiedziałem, z kim będę mógł trenować. Nawet nie było myśli o grze, a ja wielu rzeczy musiałem się jeszcze nauczyć. Po drugie miałem świadomość, że będzie to bardzo mocny zespół, walczący o najwyższe cele, a z czym wcześniej nie miałem do czynienia. Czułem niesamowitą ekscytację, ciekawość tego, jak to wygląda od środka. Po trzecie klub był świetnie zorganizowany, poukładany, o czym mogłem się przekonać, występując w bełchatowskich barwach za juniora. Po czwarte był tam trener z najwyższej półki, a ja wtedy czułem, że potrzebuję kogoś, kto by mnie dobrze poprowadził. Ani nie miałem wielkiego doświadczenia, ani też nie wiedziałem,
co muszę poprawić, czego brakuje mi, by być na najwyższym poziomie. Najwięcej szans gry dostałem i wykorzystałem w ostatnim sezonie spędzonym w Bełchatowie, głównie z powodu nieszczęśliwej kontuzji Grześka Łomacza. Choć przez trzy lata moich występów w Skrze nie pograłem za wiele, wspominam bardzo dobrze tamte czasy. Wokół siebie miałem profesjonalistów, od których uczyłem się, jak się zachowywać. Nie chodzi tylko o rozgrywających, ale też o Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i jeszcze wielu siatkarzy mógłbym wymienić. Oni nieprzypadkowo znajdowali się na najwyższym poziomie. Ja chciałem od nich jak najwięcej czerpać, nie tylko z ich boiskowego doświadczenia. Wiele się nauczyłem jako człowiek i to procentuje teraz.
K. Wólczyńska: W Gdańsku trener ci zaufał i to ty mogłeś poprowadzić zespół. Dzisiaj swoje szanse gry w tym klubie dostaje Kamil Droszyński w związku z urazem Lukasa Kampy. To dobre miejsce dla młodych perspektywicznych?
M.Janusz: Tak, nawet nie chodzi tylko o mój przykład i pozycję rozgrywającego. Widać to po większości zawodników, którzy tam idą. Oczywiście, nigdy nie będzie tak, że każdy zawodnik będzie się sprawdzał i rozwijał w danym klubie, ale zdecydowana większość graczy, którzy przychodzą do Trefla Gdańsk, czyni tam największe postępy. Ja ze swojego doświadczenia mogę tylko potwierdzić, że klub jest świetnie zorganizowany, można skupić się po prostu na siatkówce. Patrząc z boku, czasem się tego nie dostrzega, ale tam wszystko funkcjonuje, jak powinno. Wokół klubu panuje przyjazna atmosfera. Klub to nie tylko siatkarze, sztab trenerski i zarząd, ale też masa innych pracowników, którzy sprawiają, że przyjemnie się pracuje. Na gdańskich kibiców też zawsze można liczyć, nie załamują się po porażkach, cieszą się po wygranych. Dodatkowo Gdańsk to piękne miasto, w którym żyje się bardzo przyjemnie. Polecam i bardzo doceniam to miejsce.
K. Wólczyńska: Wiem, że trudno mówić o sobie, ale chciałam cię zapytać, jakie cechy w sobie lubisz?
M.Janusz: No to pytanie jest bardzo trudne i ja szczególnie nie lubię o tym mówić. Zdecydowanie preferuję, gdy ktoś pyta innych o to, co dobrego widzi we mnie, bo ocena siebie jest dość mocno skrzywiona. Mogę przytoczyć kilka cech, które raczej każdy może potwierdzić. Jestem bardzo cierpliwy, trudno mnie wyprowadzić z równowagi. Długie czekanie to żaden problem dla mnie, przykładem może być właśnie oczekiwanie na swoją szansę gry. Niezależnie od trudności, zawsze dążę do celu. Pracowitość to też mój wielki atut. Jeśli tylko zdrowie mi pozwala, to mocno pracuję, by się poprawiać.
K. Wólczyńska: Niewielu młodych rozgrywających szybko zaczyna swoją karierę w podstawowej szóstce, wyjątkami mogą być np. Simone Giannelli czy Marcin Komenda. Większość jednak gra w pierwszym składzie dopiero, gdy przekroczy wiek 25 czy 26 lat. Jak sądzisz, z czego to wynika?
M.Janusz: Myślę, że w przeciwieństwie do innych pozycji decydującym czynnikiem jest tutaj doświadczenie. Nie chodzi tu tylko o jakość odbicia piłki i aspekty czysto fizyczne, ale i o prowadzenie gry i zespołu, mądrość w podejmowaniu decyzji. Można najładniej na świecie odbijać palcami, a podejmować złe decyzje i wynik będzie niekorzystny. Wiele sytuacji trzeba przeżyć, co też wiem po sobie. Przez długi czas byłem rezerwowym i z boku wygląda to inaczej, niż gdy się jest na boisku i trzeba podjąć decyzję w tie-breaku, grając na przewagi w meczu o trofeum. Samemu trzeba tego doświadczyć. Da się też odczuć, że trenerzy inaczej patrzą na zawodników, którzy wcześniej nie grali. Rozegranie to newralgiczna pozycja i ryzykownym jest postawienie na młodego rozgrywającego bez większego ogrania. Mój przykład pokazuje, że warto czekać, cierpliwie pracować na swoją szansę. Ona zawsze przychodzi, nie zniechęcać się. Ważne, by być wtedy po prostu gotowym. Droga rozgrywającego jest trudna i wyboista. Z drugiej strony starsi rozgrywający też pracowali na to, by być ciągle w topie, łatwo miejsca nie oddadzą. Więc trzeba podejmować rękawicę i walczyć o miejsce w składzie.
K. Wólczyńska: Które miejsce zajmuje siatkówka w twoim systemie wartości?
M.Janusz: - Wbrew pozorom siatkówka nie zajmuje pierwszego miejsca w tym systemie (śmiech). Jest to ważna rzecz w moim życiu - to ogromna pasja, sposób na zarabianie, życie, ale nigdy nie postawiłbym siatkówki na pierwszym miejscu. Banalne, ale dla mnie najważniejsza jest moja rodzina, bliscy znajomi, z którymi się przyjaźnię od wielu lat. To moje filary w życiu. Zawsze mam z tyłu głowy, że choć teraz czas dla nich ogranicza siatkówka, ten etap życia kiedyś minie i wtedy tym bardziej te rzeczy będą ważne. Więc w tym systemie siatkówka zajmuje może trzecią lokatę.
K. Wólczyńska: Jak udaje ci się pogodzić zamiłowanie do siatkówki i muzyki? Masz czas, by rozwijać tę drugą pasję?
M.Janusz: Muzyka stanowi aktualnie niewielką część mojego życia. Na własną rękę staram się rozwijać, ale nie mam za bardzo czasowych możliwości na to. Najważniejszą rzeczą jest dla mnie gra w siatkówkę. Dodatkowe aktywności schodzą więc na dalszy plan i w wolnej chwili się im poświęcam. Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem wybitnym muzykiem. Oczywiście, pobierałem lekcje i gra na pianinie sprawia mi przyjemność, ale laik może pomyśleć teraz, że ja coś więcej w tym zakresie potrafię (śmiech). A tak naprawdę do profesjonalnych muzyków nie mam startu. Nie wyobrażam sobie siebie w muzyce profesjonalnie. Czasem coś dla siebie nagram, ale to jest czysto hobbystycznie. Siatkówka jest na tyle zajmująca, szczególnie w ostatnich latach, gdy doszła mi do kalendarza jeszcze reprezentacja, że praktycznie nic innego nie można do terminarza wcisnąć.
K. Wólczyńska: Jakie masz marzenia?
M.Janusz: Pozasportowych marzeń w zasadzie nie mam. Chciałbym, żeby moi bliscy byli zdrowi i szczęśliwi. Dla mnie ich zadowolenie z życia jest najważniejsze, wtedy mnie też się lepiej żyje. Ja ogólnie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, niczego mi nie brakuje. Oczywiście możemy wspomnieć podróże, zwiedzanie wielu miejsc. A co do siatkarskich marzeń - oczywiście złoty medal igrzysk olimpijskich, triumf w Lidze Mistrzów i trofea, o które walczymy zawsze, można dorzucić. Zaczynając każdy turniej, myśli się o złocie. W inny sposób nie ma co podchodzić do turniejów, najważniejsza jest wygrana. Jeśli się noga powinie, to być może inny medal również mnie usatysfakcjonuje. Jednak przed turniejem i w jego trakcie liczy się tylko zwycięstwo i zrobienie tego, co zrobiliśmy np. w minionym sezonie, czyli wygranie każdego spotkania.
K. Wólczyńska:Zastanawiałeś się nad tym, czym chciałbyś się zajmować w przyszłości? Chciałbyś zostać przy sporcie czy może inaczej się spełniać?
M.Janusz: Do końca kariery jeszcze długa droga. Nie spieszę się z takimi myślami, choć głowę mam pełną pomysłów. Im więcej rzeczy się chwytam, tym więcej mam pomysłów na to, czym będę się zajmował w przyszłości. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie siebie w roli trenera czy działacza siatkarskiego. Wydaje mi się, że będzie to coś zupełnie niezwiązanego z siatkówką. Droga sportowca pozwala poznać wielu ludzi, też tych niezwiązanych ze sportem, a osiągających duże sukcesy na polu biznesowym. Ja bardzo cenię sobie takie znajomości i staram się z nich czerpać jak najwięcej. Nie wyobrażam sobie, by po zakończeniu kariery być bezczynnym zawodowo, nawet gdyby mi pozwalało na to bezpieczeństwo finansowe. Podoba mi się tworzenie nowych rzeczy. Mam nadzieję, że to są dalekie plany, a przede mną jeszcze kilka ładnych siatkarskich lat w zdrowiu.
Źródło:Strefa Siatkówki Rozmawiała: Karolina Wólczyńska
Czytaj więcej na stronie: siatka.org
|