Kocham ten sport
Mówi Andrea Giani
Jakub Radomski:Jak to się w ogóle stało, że został pan światowej sławy siatkarzem, a teraz trenerem, a nie kajakarzem?
Andrea Giani: Rzeczywiście, jako dziecko trenowałem kajakarstwo i byłem naprawdę dobry. Jeżeli dobrze pamiętam, brałem udział w 80 zawodach i tylko raz nie okazałem się najlepszy. Ale ten sport był strasznie męczący. Trening polegał na tym, że przebiegałem 10 km, a do tego jeszcze pokonywałem spory dystans w wodzie. Cztery godziny ciężkiej pracy dziennie. To było bardzo dużo jak na młodego chłopaka. Poza tym w kajakarstwie czułem samotność. Byłem mały, ale zrozumiałem wtedy, że to ważne, aby uprawiać sport, w którym masz obok siebie kolegów. Miałem 12 lat, gdy zacząłem grać w siatkówkę. Nauczyciel w szkole zapytał mnie: Andrea, a dlaczego nie spróbujesz tego sportu?. Poszedłem na pierwszy trening i to od razu było takie Wow! Wtedy zrezygnowałem z kajakarstwa i jednocześnie grałem w siatkówkę oraz w piłkę nożną. To trwało rok. Po tym czasie wybrałem dyscyplinę, którą uprawiałem później z powodzeniem przez lata.
J.Radomski:Dość szybko przebijał się pan w siatkówce.
A.Giani: Po dwóch latach treningów trafiłem do rozgrywek ogólnokrajowych. Następnie do Serie B, w wieku 14 lat. Pamiętam, że wracałem wtedy o 14.00 do domu ze szkoły. Godzinę później miałem pierwszy trening, o 17.00 kolejny, a o 20.00 trzecie zajęcia. Każde z innym zespołem: z chłopakami w moim wieku, z drużyną z III ligi i z seniorami grającymi na drugim szczeblu. Do tego rozgrywałem jeszcze trzy, cztery mecze w tygodniu, najczęściej w weekendy. Byłem trochę jak maszyna, dom, autobus, hala. Dom, autobus, hala. I tak w kółko. Ale sprawiało mi to wielką przyjemność. Po kajakarstwie to było coś komfortowego, naprawdę (śmiech). W 1985 roku zostałem zawodnikiem Parmy, która grała w najwyższej lidze i występowałem w młodzieżowej reprezentacji Włoch. Wszystko działo się bardzo szybko. W siatkówce funkcjonuję do dzisiaj, od 40 lat. I chyba jestem szczęściarzem, bo podchodzę do niej wciąż z tą samą wielką pasją.
J.Radomski: Naprawdę? Wydawało mi się, że mniejsze czy większe wypalenie, albo chociaż spadek entuzjazmu dopada każdego.
A.Giani: Kocham ten sport. W ostatnim sezonie nie prowadziłem żadnego klubu, bo skupiłem się na reprezentacji Francji. Oglądanie spotkania na żywo też sporo daje, ale to coś zupełnie innego niż regularny trening na siłowni, spotykanie się z zawodnikami, rozmawianie z nimi. Brakowało mi tego.
J.Radomski: Jak wytłumaczyć to, że wasza włoska reprezentacja drużyna, która zdominowała światową siatkówkę, zdobywając w latach 90. trzy mistrzostwa świata z rzędu przegrała wtedy w dramatycznych okolicznościach 2:3 z Holandią?
A.Giani: W tie-breaku prowadziliśmy 15:14, po moim ataku mieliśmy piłkę meczową. Ale trzy kolejne akcje wygrali oni. W ostatniej dostałem piłkę w trudnej sytuacji i nie trafiłem w boisko. Było po meczu. Najgorszy nie był ten moment, kiedy sędzia zakończył spotkanie i Holendrzy zaczęli się cieszyć. Fatalnie poczułem się podczas dekoracji, kiedy na ich szyjach zawieszano złote medale, a ja miałem w głowie, że byliśmy o krok od zwycięstwa. W Barcelonie nie wygraliśmy turnieju olimpijskiego, w Atlancie i Sydney też nie. Najbliżej było na pewno w tamtym 1996 roku, ale Holandia była wtedy zespołem na podobnym poziomie, co my. Gdy mierzą się takie ekipy, musisz chwycić każdą szansę, jaką dostajesz. Jeżeli tego nie zrobisz, przegrywasz. W kolejnych trzech latach zdobyliśmy mistrzostwo Europy, trzecie z rzędu mistrzostwo świata i dwa razy wygraliśmy Ligę Światową. Każdą imprezę kończyliśmy na podium, często na jego najwyższym stopniu. Warto docenić, że tak długo byliśmy na topie.
W siatkówce nie da się wygrywać wszystkiego. Atlanta była trudnym doświadczeniem, które siedziało we mnie przez dłuższy czas, ale ono paradoksalnie pomogło mi w dalszej karierze. Myślę, że byłem ambitnym zawodnikiem. Moje kolano operowano siedem razy, ale za każdym razem wracałem do grania z taką samą werwą. Był tylko jeden rok, kiedy zabrakło mnie w drużynie narodowej. Dalej chciałem wygrywać i nienawidziłem tego uczucia, gdy schodziłem z boiska pokonany. Grałem w siatkówkę do 2007 roku, do 2005 reprezentowałem mój kraj. Pamiętam, że przez pięć ostatnich lat grania przyuczałem się już do zawodu trenera. Stwierdziłem, że szybko, płynnie zmienię swoją rolę i od razu po zakończeniu kariery zostałem szkoleniowcem Modeny. Wtedy wydawało mi się, że kluczowe są treningi z piłką, gra i uczenie młodych zawodników techniki. Tamten pierwszy rok w roli trenera był trudny. Zrozumiałem wtedy, że najważniejsze w tej pracy jest co innego.
Jakub Radomski:Co?
A.Giani: Właściwa komunikacja. Uczyłem się jej. Dotarło też do mnie, jak ciężka jest rola trenera. Kiedy byłem zawodnikiem, po zakończeniu treningu czy meczu kończyła się też moja praca. Gdzieś tam pozowałem do zdjęć, udzieliłem wywiadu i tyle. Jako szkoleniowiec żyjesz zupełnie inaczej. Wstajesz wcześnie, planujesz trening, po nim rozmawiasz ze sztabem. Analizujecie wszystko. Nagle zacząłem ciągle myśleć o siatkówce, przez co miałem mniej czasu dla moich bliskich. W głowie ciągła myśl, jak poprawić umiejętności danego zawodnika, albo co przeczytać lub z kim porozmawiać, by stać się lepszym psychologiem. Jeżeli nie masz w sobie energii, ani pasji, nie będziesz dobrym trenerem. Po prostu.
J.Radomski: Pan wchodził w tę rolę jako zawodnik, który wygrał prawie wszystko. Prawie, bo nie ma koncie wspominanego już olimpijskiego złota. Jak rodzi się w siatkówce taka zwycięska mentalność?
A.Giani: Uważam, że wiele uczą porażki. Jeżeli właściwie do nich podejdziesz i wyciągniesz z nich naukę, one pozwolą ci się rozwinąć. Po pierwsze mistrzostwo Włoch sięgnąłem z Parmą po tym, jak trzy razy rzędu przegrywaliśmy rywalizację o złoto. Czułem, że wtedy, gdy nie udawało się zwyciężyć, miałem w sobie wielką motywację do poświęceń i dzięki niej stałem się lepszym zawodnikiem. Wiele pracowałem nad techniką, właściwym ułożeniem ręki i widziałem efekty. W siatkówce ważny jest talent, ale jeszcze ważniejsza jest wewnętrzna dyscyplina. Staram się uczyć dziś tego moich zawodników.
J.Radomski: W jednym z wywiadów powiedział pan ciekawe zdanie że chciałby jako trener spotykać się z biznesmenami, właścicielami wielkich firm, niekoniecznie ze świata sportu i porozmawiać z nimi o tajemnicach sukcesu.
A.Giani: Uważam, że w mojej pracy chodzi nie tylko o rozwój sportowy zespołu, ale też o poprawę organizacji, w dużej mierze przez lepszą komunikację. O wzajemnie rozwiązywanie problemów przez zawodników, ale i sztab. Powiedziałem tak dlatego, że właśnie w taki sposób podchodzę do przywództwa w sporcie.
J.Radomski: Dlaczego ZAKSA?
A.Giani: Bo uwielbiam polską ligę i od pewnego czasu myślałem, że chciałbym w niej kiedyś pracować. ZAKSA to wielki klub, ze wspaniałą historią, który trzy razy z rzędu był najlepszy w Lidze Mistrzów.[...] W klubie jest pomysł, jak z tego wyjść i jak długofalowo znów zaprowadzić zespół na szczyt. Ostatni sezon to była tragedia. Zgadzam się z tym. Liderzy odchodzą, to też prawda. Ale do drużyny dołączają jakościowi zawodnicy, niektórzy młodzi i przyszłościowi. Rozmawiając z ludźmi z klubu, czułem, że myślimy podobnie. ZAKSA ma iść do przodu, ale tu nie chodzi o to, by zaraz, jutro, była dużo lepsza. Ma stawać się lepsza krok po kroku, dzień po dniu. To bardzo ciekawy projekt, duże wyzwanie, a ja jako zawodnik i trener zawsze lubiłem wyzwania.
Źródło:Jakub Radomski Źródło:weszło.com
Czytaj więcej na stronie: weszło.com
|