Jako trener mam dać narzędzia...
Mówi Andrea Giani
/FRAGMENTY/
Edyta Kowalczyk: Pierwsze informacje dotyczące pana przyjścia do ZAKSY Kędzierzyn-Koźle pojawiły się na początku marca, a trzy miesiące później został pan oficjalnie zaprezentowany, jako nowy szkoleniowiec kędzierzynian. Jak wyglądały kulisy pana dołączenia do klubu z PlusLigi?
Andrea Giani: W pewnym momencie powiedziałem mojemu menadżerowi, że chcę wyjechać z Włoch, gdzie czułem się już znudzony, a polska liga od dłuższego czasu bardzo mi się podobała, jako nowy kierunek do pracy. Chciałem trafić do dobrze zorganizowanego klubu, z którym zwiążę się na dłużej niż jeden sezon, będę mógł zabrać całą rodzinę do nowego miejsca. Nie była to dla mnie bolesna zmiana, ale bardzo pożądana.
E.Kowalczyk: Był pan zmęczony ligą włoską?
A.Giani: Tak. Bardziej chodzi mi o cały system. Bywa, że pod względem podejścia Włosi są bardzo zamknięci i jeśli przychodzisz z jakimś nowym rozwiązaniem, bo masz inne spojrzenie na coś, to często zderzasz się ze ścianą. "My jesteśmy najlepsi", "my gramy najlepiej". Ja mam inne podejście. Nie rozumiem na przykład, dlaczego zgodnie z wymaganiami ligi włoskiej mam płacić 100 tys. euro kary za pracę na dwóch etatach w Serie A i w reprezentacji. Tym bardziej, że nie jest to regulacja wprowadzona przez klub, który cię zatrudnia, ale przez władze ligi. W pewnym momencie we Włoszech dojdzie do tego, że zespoły klubowe nie będą mogły pozyskać fachowca na odpowiednim poziomie, bo na przeszkodzie staną te niezrozumiałe regulacje. Rozumiem sytuację, w której Nikola Grbić jako selekcjoner Polaków nie może prowadzić zespołu w PlusLidze, bo to mogłoby prowadzić do konfliktu interesów. Nie dochodzi do niego, gdy łączysz funkcje w dwóch różnych krajach. Poza tym każdy trener, żeby się rozwijać i doskonalić swoją wiedzę, potrzebuje nowych doświadczeń. Ja chcę pracować na poziomie międzynarodowym i uczyć się nowych rzeczy, a nie funkcjonować w systemie, który mi na to nie pozwala.
E.Kowalczyk: Przyjechał pan do Polski z całą rodziną?
A.Giani: Tak. Mieszkamy w Gliwicach, a moje dzieci, 3-letnie bliźniaki chodzą do międzynarodowego przedszkola w Katowicach. Jesteśmy bardzo szczęśliwi i ogromnie nam się podoba w Polsce.
E.Kowalczyk: Jako trener reprezentacji Francji wiem, że porozumiewa się pan z drużyną po francusku. Jak panu idzie z nauką polskiego?
A.Giani: Kiedy jestem z drużyną, to podczas treningów czy wspólnych posiłków wsłuchuję się w wasz język tak, żeby przyzwyczaić się do jego brzmienia. Staram się powtarzać jakieś wyrazy. Polski jest niesamowicie trudny. Na przykład próbuję się połapać, jak powinno się poprawnie wymawiać konkretne litery w zależności od znaku, jaki im towarzyszy. Moja żona jest absolwentką studiów lingwistycznych, więc łatwiej idzie jej nauka języków obcych. Zresztą od stycznia zaczyna pracę dla jednej z globalnych sieci sklepów i będzie zarządzać nimi na południową część Polski.
E.Kowalczyk:Debiutancki sezon w PlusLidze rozpoczął pan w klubie, który po trzech z rzędu triumfach w Lidze Mistrzów, w poprzednich rozgrywkach popadł w głęboki kryzys sportowy i mentalny. Atmosfera wewnątrz drużyny nie byłą dobra, odeszli dotychczasowi liderzy, budowa drużyny rozpoczęła się na nowo. Kiedy dołączał pan do ZAKSY, jeszcze dało się odczuć skutki tego, co działo się wcześniej w zespole?
A.Giani: Szczerze przyznam, że kiedy dołączyłem do klubu, od razu zaznaczyłem w rozmowie z panią prezes, że nie chcę spoglądać wstecz. Zmienił się skład, zmienił się trener, a ja chcę pracować tu i teraz, myśleć o przyszłości. Dlatego zaznaczyłem, że nie chcę rozmawiać o tym, co było wcześniej, a skupić się na budowaniu obecnej współpracy. Zespół pracuje dobrze, zawodnicy są dobrze zorganizowani, nasz sztab robi wszystko, aby każdy był jak najlepiej przygotowany. Wzajemnie uczymy się nowego systemu komunikacji. Powiedziałem zawodnikom, że każdy z nas bierze odpowiedzialność za to, jak wykonujemy swoją pracę zarówno ja, jak i oni. Nieraz denerwuję się podczas treningów, że coś idzie nie tak, jak sobie założyłem.
E.Kowalczyk: Na przykład?
A.Giani: Denerwuje mnie, gdy nie wykorzystujemy dobrze czasu na pracę. Jeżeli zdarza się tak, że mamy problemy fizyczne w zespole, jak na początku sezonu, gdy brakowało Bartosza Kurka [uraz oka, w tym tygodniu wrócił do treningów] albo wypadał Rafał Szymura [uraz stawu skokowego], to niekoniecznie trzeba odbyć trzygodzinny trening. Czasami też zwyczajnie brakuje na to czasu. Dlatego mogą wystarczyć zajęcia o połowę krótsze, ale takie, które spędzimy w pełnej koncentracji i wyciągniemy z niego jak najwięcej. Ja też jestem bardzo bezpośrednim trenerem, który wiele rzeczy mówi wprost i to zaznaczyłem zawodnikom. Taki już mam sposób bycia. Jeżeli chcę coś komuś przekazać, to nie czekam do jutra, by mu to powiedzieć. Nie chodzi o to, że chcę komuś zrobić przykrość albo coś takiego. Staram się też, żeby bariera językowa nie przeszkadzała w komunikacji, ale rozumiem, że czasami nie mówię na tyle jasno,
żeby zawodnicy zrozumieli o co mi chodzi i żebyśmy dobrze funkcjonowali w naszym systemie pracy i grania. To wszystko ma służyć rozwojowi graczy. Jest wielu dobrych zawodników, ale w składzie reprezentacji miejsce jest tylko dla 14 z nich. Przecież nie jest tak, że selekcjoner polskiej kadry Nikola Grbić przyjdzie do zawodnika i powie: "Masz miejsce w kadrze". Od zawodnika zależy, jak zaprezentuje się wcześniej, by skłonić trenera do tego, by ten dał mu szansę. Dlatego ja jako trener mam dać narzędzia, a reszta zależy już od pracy, jaką wykona siatkarz.
Źródło:Edyta Kowalczyk Źródło:przegladsportowy.onet.pl
Czytaj więcej na stronie: przegladsportowy.onet.pl
|