Kiedy mężczyźni płaczą,
czyli nasze odczucia po Porto.
Kiedy po zwycięstwie nad Portugalią patrzyłem na rozradowane twarze polskich siatkarzy i widziałem łzy radości w oczach Roberta Szczerbaniuka, przypomniały mi się słowa jednego z bohaterów trylogii o Kargulach i Pawlakach: " Płacz Kaźmirz, nie wstydź się, bo jeśli prawdziwy chłop płacze, to musi to być święto."
Chyba nikt spośród tych, którzy pasjonują się sportem, a siatkówkę kochają nade wszystko, nie ma wątpliwości, że był świadkiem wielkiego wydarzenia. Oto po ośmiu latach polska reprezentacja znów wystąpi na Igrzyskach Olimpijskich. Pokolenie "złotych juniorów" Ireneusz Mazura, któremu przez tyle lat wiernie kibicowali fani tej pięknej i widowiskowej gry zespołowej, odniosło sukces, na który wszyscy tak długo czekaliśmy, często wybaczając, zawiedzione po drodze nadzieje .
Turniej kwalifikacyjny do igrzysk w Atenach rozgrywany w Porto był ostatnią szansą dla tego pokolenia zawodników, aby po sukcesach juniorów powalczyć jeszcze o najwyższe cele i nawiązać do najwspanialszych tradycji polskiej siatkówki, by spłacić wiernym kibicom dług, by wreszcie spełnić marzenia o grze w zawodach, o których marzy przecież każdy sportowiec. Po blamażu w Lipsku była to również okazja do "zmycia" obrazu drużyny bez charakteru, bez woli walki, godzącej się z porażkami i skazanej na przegraną.
Po losowaniu grup kwalifikacyjnych wszyscy odpowiedzialni za siatkówkę w Polsce zrozumieli, że tym razem fortuna się do nas uśmiechnęła. Wylosowaliśmy najłatwiejszą grupę i, choć w sporcie wszystko jest możliwe, nie można było tego zmarnować. Do Porto jechaliśmy w roli faworyta. Rozbudzone zostały nadzieje, stworzono idealne warunki do przygotowań, rozegrano wiele spotkań kontrolnych i tylko gdzieś w podświadomości pozostawało pytanie, czy nasi siatkarze wytrzymają psychicznie taką presję. Bo trzeba powiedzieć jasno, że niełatwo gra się faworytom, a Polacy wielokrotnie udowadniali, że psychika nie jest ich najmocniejszą stroną.
Mecz z Wenezuelą nie był pięknym widowiskiem i, co gorsza, nie udzielił odpowiedzi na pytanie o formę naszych reprezentantów. Słabo zagrał Piotr Gruszka, nie najlepiej zaprezentował się Radosław Rybak, Zagumny tylko chwilami prezentował europejski poziom, częściej rozgrywając w najprostszy sposób, czytelny nawet dla dużo słabszego przeciwnika. Zwycięstwo 3:0 mogło cieszyć, ale styl tego zwycięstwa pozostawiał wiele do życzenia. Trudno się dziwić, że "wielki nieobecny" tego turnieju, Paweł Papke, tak skomentował pierwszy występ swoich kolegów: "Niestety, chłopaki się trochę wystraszyli stawki. Widać było, że są spięci. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, o co walczymy. Na szczęście Wenezuelczycy grali tak, jakby im w ogóle nie zależało na zwycięstwie. Z Portugalią musimy zagrać lepiej. Przede wszystkim z większą wiara w siebie."
Do meczu z gospodarzami turnieju przystępowaliśmy, nie znając odpowiedzi na najważniejsze pytania. Jednak pierwszy set sobotniego meczu uspokoił nieco kibiców. Polacy zagrali poprawnie we wszystkich elementach, kontrolowali sytuację, nie tracili punktów z własnych błędów i ..wygrali tę partię 18:25.
Przed drugim setem byliśmy w komfortowej sytuacji. To Portugalczykom powinny coraz częściej drżeć ręce, to oni powinni czuć za plecami oddech przeciwnika, to dla nich droga do Aten stawała się coraz dłuższa. Niestety, jak to już wielokrotnie bywało, to nasi siatkarze dość gładko przegrali tę partię, popełniając wiele błędów. Szczególnie rażąco prezentowali się w ataku, w czym "dużą zasługę" miał niestety Paweł Zagumny, który nie ułatwiał zawodnikom skończenia akcji. Styl rozegrania, który okazał się wystarczający w pierwszym meczu, teraz sprawił, że Portugalczycy dość łatwo odczytywali intencje naszych zawodników, stawiając skuteczny blok lub zastawiając umiejętnie pole.
Trzeci set był prawdziwą wojna nerwów. Początkowo na prowadzenie wyszli Portugalczycy niesieni jeszcze zwycięstwem w drugim secie. Kiedy wydawało się, że partia ta będzie wierną kopią poprzedniego seta, Dawid Murek doprowadził do wyrównania, zdobywając trzy punkty, w tym dwa z zagrywki. Od stanu 14:14 mecz stał się bardzo wyrównany. Pięknymi atakami popisywał się Dawid Murek, który na pewno "ciągnął grę" w tej partii, ale mimo piłek setowych na naszą korzyść przegraliśmy tę denerwującą partię.
Czwarty set był partią ostatniej szansy. Porażka po dobrej drugiej części poprzedniego seta na pewno mogła załamać zespół. Rodziło się pytanie o to, jak Polacy wytrzymają tę wojnę nerwów . Okazało się, że Portugalczycy ułatwili nieco zadanie swoim rywalom, bo podbudowani drugim zwycięskim setem, zlekceważyli przeciwników i przegrali gładko w stosunku 19 : 25.
Tie break jest przez jednych nazywany "wielką loterią", a przez innych - " setem prawdy". I jedni i drudzy maja wiele racji, bo jest to prawdziwa "wojna nerwów" , w której nie może zabraknąć szczęścia i determinacji. To set dla prawdziwych mężczyzn. Niestety, początek tego seta nie był dla nas pomyślny. Portugalczycy uzyskali od początku przewagę i kontrolowali grę. Nam serca biły coraz mocniej, a wizja wyjazdu do Aten oddalała się po każdej akcji. Jednak od zmiany stron Polacy zaczęli odrabiać straty i znów odżyły nadzieje na sukces. Atak Rybaka z drugiej piłki, blok Gołasia, atak Gruszki wyprowadziły Polaków na prowadzenie. Wspaniałe zagrywki Szczerbaniuka, obrony Świderskiego, który zmienił kontuzjowanego Murka i wreszcie końcowy atak Piotra Gruszki dały Polakom zwycięstwo. Jedziemy do Aten !!!. Trzeba jeszcze tylko pokonać najsłabszy w tych eliminacjach Kazachstan !!!
Dla mnie cichym bohaterem tego meczu pozostanie Sebastian Świderski. To on dwukrotnie wybronił piłki prawie niemożliwe do obrony, choć dopiero przed chwilą wszedł na parkiet, zmieniając kontuzjowanego Dawida Murka.
Ostatni mecz nie dostarczył zbyt wielu emocji. Polacy okazali się zespołem przewyższającym rywali w każdym elemencie i zasłużyli na pewne zwycięstwo w stosunku 3:0. Droga do Aten stanęła otworem. Szał radości, wspaniały taniec i łzy...
Kiedy podczas turnieju eliminacyjnego do igrzysk w Sydney Polacy schodzili z parkietu po przegranym meczu z Jugosławią, późniejszym złotym medalistą, też szkliste były ich oczy, ale jakże inne to były łzy i jakże inaczej smakowały. Tym razem los okazał się dla nas łaskawy. Nie mieliśmy bardzo wymagających rywali. Czy tak samo fortuna potraktuje nas na olimpiadzie?
Nie można wpadać w euforię, chociaż trzeba pamiętać, że w grach zespołowych na zawodach w Atenach będą nas reprezentować tylko siatkarze i chwała im za to. Turniej w Porto dał nam to, czego od lat brakowało polskiej siatkówce, sukces w jakiejś ważnej imprezie. Nie czas utyskiwać, że przeciwnicy byli słabi, że z Portugalią powinniśmy wygrać pewnie i zdecydowanie, a zgotowaliśmy sobie horror, tylko cieszyć się z tego osiągnięcia tak, jako ono na to zasługuje. Myślę, że wszyscy są świadomi, że daleko nam jeszcze do optymalnej formy, że są problemy z koncentracją, z grą w obronie i w bloku, że zbyt często psujemy zagrywkę i tracimy w banalny sposób z takim trudem uciułane punkty. Ważne, że mamy paszporty. Przed polskimi siatkarzami jeszcze wiele pracy. W sobotę dali oni sobie szansę, aby spełniły się słowa trenera Mazura, że rok 2004 będzie rokiem optymalnej formy pokolenia mistrzów świata juniorów z 1997 roku.
Po turnieju powiedzieli:
Radosław Rybak: Przed tie-breakiem trener Prielozny powiedział nam trzy ważne rzeczy. Niby banalne, ale bardzo ważne i przypomniane w odpowiedniej chwili. Pierwsza: porządnie podrzucić piłkę przy zagrywce, bo na zły podrzut w powietrzu nic się nie poradzi. Druga: jak ustawić blok. Trzecia: uważać na atak z środka z drugiej linii.
Przyznaję, że były momenty, gdy drżała mi ręka. Byłem potwornie zmęczony, z każdą chwilą wydawało mi się, że w hali robi się goręcej, walczyłem już resztką sił. Poczułem, że nie jestem w stanie już zrobić tego, co mógłbym, a trenerzy trzymali mnie na boisku, ufali mi. W końcu złapałem drugi oddech. Powiem szczerze, że po kontuzji Murka wiedziałem, że mamy kilku niezłych zmienników. Zresztą Sebastian wybronił piłkę prawie niemożliwą do obrony. To praktycznie niemożliwe wejść w tie-breaku, wcześniej stojąc dwie godziny gdzieś w rogu. Tyle, że nerwy były takie, że nikt się nie zastanawiał, czy ktoś jest w stanie Dawida zastąpić. Wiele rzeczy robiliśmy intuicyjnie, nie było czasu myśleć. Tylko o stawce nie potrafiliśmy zapomnieć.
Dawid Murek : Po meczu z Portugalia jeszcze stałem na nogach, ale w nocy miałem problemy. To był straszny ból. Sebastianowi, który mnie świetnie zastąpił mówię: dziękuje. Zrobił to świetnie, a przecież w końcówce grały już nerwy, nie umiejętności. Okazaliśmy się bardziej odporni w najbardziej odpowiednim momencie. Z psychiką walczymy od lat, a teraz wreszcie widać, że zmierzamy w dobrym kierunku. To był nasz najważniejszy mecz ostatnich czterech lat.
Piotr Gruszka: Ten triumf tłumaczę trzema słowami: "wiara, wiara i jeszcze raz wiara". Było źle, bardzo źle. Może niektórzy z nas myśleli, że to koniec. We mnie wiara się tliła, nawet jak zobaczyłem zwijającego się z bólu Dawida.. Wierzyłem, że jesteśmy prawdziwą drużyną, dwunastką klasowych siatkarzy, że każdego można zastąpić. No i udało się.
Damian Dacewicz: Marzę o grze na drugich ch, bo kto wie, czy nie będzie to moja ostatnia olimpiada. Dlatego też trzeba przede wszystkim ostro wziąć się do pracy i wszystkie inne sprawy odstawić na bok. W Polsce nie brak dobrych siatkarzy. Rywalizacja o miejsce w ekipie, która odleci do Aten, będzie bardzo ostra.
Stanisław Gościniak: Ten awans to sukces chłopaków, ale i mój osobisty jako ich szkoleniowca. Kiedy mnie zapytano, co czułem, gdy w tie-breaku było 10:7 dla Portugalii, odpowiedziałem, że chłód w sercu. Widziałem wiele razy, jak wychodzono z gorszych opresji. Mam zasadę, żeby nie robić nerwowych ruchów nawet wtedy, kiedy jest źle. Zostawiłem na placu Gruszkę i skończył decydujące piłki. Kontuzja Murka podziałała na zespół mobilizująco . Nikt mnie w tym turnieju nie zawiódł i to też jest wartość sama w sobie.
Igor Prielożny: Cieszymy się z awansu, a ja chciałbym, żeby nasza drużyna grała tak zawsze jak tu w tych pierwszych setach meczu z Kazachstanem. Wówczas wszystkie elementy gry funkcjonowały jak należy.
|