Coraz mniej niewiadomych
Podsumowanie I i II rundy play-off
Jeszcze trochę cierpliwości, kilka, miejmy nadzieję, znakomitych spotkań, spora dawka emocji i poznamy mistrza Polski sezonu 2006/2007, a także zdobywców srebrnych i brązowych medali oraz ostateczny układ tabeli. Na razie w jej górnej strefie wszystko przypomina poprzedni sezon, w którym w walce o złoto spotkały się Skra Bełchatów i Jastrzębski Węgiel, a o medal w brązie walkę stoczyły zespoły Wkręt-Metu Częstochowa z Akademikami z Olsztyna. Zanim więc padną ostateczne rozstrzygnięcia, a zwycięzcy przyjmą zasłużone gratulacje, warto być może podsumować to, co już za nami, bo i na tym etapie są już wielcy wygrani i przegrani, którzy tego sezonu na pewno nie zaliczą do udanych.
Skra Bełchatów nie powtórzyła jeszcze sukcesu z dwóch ostatnich lat, ale z perspektywy całego sezonu właśnie temu zespołowi mistrzowski tytuł należy się jak najbardziej. Bezprecedensowa seria 24 zwycięstw w lidze i Puchar Polski mówią same za siebie i nie potrzebują rekomendacji. Również w play-offach podopieczni Daniela Castellaniego radzą sobie znakomicie i po rozegraniu tylko sześciu meczów awansowali po raz trzeci z rzędu do wielkiego finału. "Teraz również stawiam na BOT Skrę Bełchatów, która ma bardziej doświadczony i zgrany zespół. Poza tym obrońcy mistrzowskiego tytułu mają w składzie świetnego Mariusza Wlazłego." - prognozuje wynik finałowej potyczki trener Resovii Jan Such i nie jest odosobniony w swoich opiniach. Wielokrotnie to właśnie Mariusz decydował o wyniku seta czy meczu.
Tak było również w czwartym secie trzeciego spotkania z częstochowskim Wkret-Metem, kiedy po skutecznym ataku niemal bezbłędnego Brooka Billingsa było 18:12, a częstochowianie prowadzili w setach 2:1 i wszystko wskazywało, że konieczny będzie czwarty mecz. A jednak Skra dokonała rzeczy, jak się wydawało, niemożliwej - doprowadziła do remisu. Pięć kolejnych punktów zdobył Wlazły, a szósty był efektem autowego ataku gospodarzy. Ale Wlazły nie miałby okazji do kontr, gdyby nie znakomita gra w obronie, dzięki czemu udało się podbijać zbicia częstochowian. W bloku świetnie spisywali się Janne Heikkinen i Bartłomiej Neroj. "Janne był bohaterem mentalnym w naszym zespole, bo przez cały czas, nawet w najtrudniejszych momentach, trzymał atmosferę" - chwalił po tym spotkaniu fińskiego środkowego Jacek Nawrocki, drugi trener drużyny z Bełchatowa.
Trudno więc sobie wyobrazić, że teraz w wielkim finale bełchatowianie przeżyją jakiś niespodziewany spadek formy, bo chociaż prawdą jest, że w tym zespole wiele zależy od popularnego "Szampona" to jednak działacze Skry, kompletując drużynę przed sezonem, jeszcze raz pokazali, że sztuka ta wymaga nie lada umiejętności, aby oprócz składanki znanych nazwisk stworzyć zespół ludzi mentalnie zdolnych do odnoszenia sukcesów.
Drugi finalista miał do finału drogę wyboistą i tylko jedna piłka dzieliła zespół prowadzony od marca przez Tomaso Totolo od rozstania z walką o medale. Nikomu nie trzeba przecież przypominać porywających pojedynków z Mostostalem w ćwierćfinałach play-off. I jakby na to nie spojrzeć, włoski szkoleniowiec dokonał cudu. Zespół, który nominalnie predestynowany był do walki o największe laury, a mentalnie prezentował się od początku sezonu bardzo przeciętnie, za jego kadencji stał się numerem dwa w polskiej lidze. Dokonało się to, jak sądzi wielu, właśnie w pojedynkach z Mostostalem, a zwłaszcza w meczu rozgrywanym w Wielką Sobotę. "Najważniejszy jest zespół, nie tylko gwiazdy.
Budujesz go z myślą o realizacji wyznaczonego celu i czynisz to w oparciu o pewien system grania. A potem, jeśli cię na to stać, dopasowujesz do niego tę czy tamtą gwiazdę. Gdy tworzysz zespół nie możesz myśleć o tym, że tu będzie grać na przykład Giba i Wlazły." Tej filozofii zapewne zabrakło włodarzom Jastrzębskiego Węgla, którzy zachłysnęli się wielkimi nazwiskami. Metody nowego szkoleniowca, jak chociażby słynny już w całej Polsce sms do zawodników po przegranym spotkaniu z Olsztynem, pozwoliły stworzyć z tej składanki coś więcej niż tylko galerię nazwisk. "Trener Totolo bardzo mocno pracował nad tym, żebyśmy byli kolektywem, żebyśmy w trudnych sytuacjach nie kłócili się i tak właśnie teraz jest. Po trzecim przegranym meczu w Kędzierzynie spotkałem się z trenerem jako kapitan i odbyliśmy rozmowę odnośnie mobilizacji drużyny i to właśnie się udało."- odkrył tajemnicę sukcesu trenera kapitan zespołu z Jastrzebia.
Na pewno wielkim przegranym tego sezonu są siatkarze PZU Olsztyn, choć brązowy medal osłodziłby nieco porażkę tego zespołu w batalii o finał. Budowana za wielkie pieniądze drużyna od czterech lat bezskutecznie usiłuje wywalczyć mistrzowski tytuł, co rokrocznie wywołuje frustrację sponsorów, zarządu i żądnych sukcesu kibiców. "Słaba postawa akademików to efekt błędów popełnionych przez włodarzy klubu PZU AZS. Zawodnicy, którzy do Olsztyna zostali ściągnięci na początku, nie spełniają swojej roli. Brakuje nam porządnego atakującego, a Paweł Papke, który ma za sobą poważne kontuzje, z całym szacunkiem nigdy nie będzie już w formie, jaką prezentował przed laty. A prawda jest taka, że to od siatkarza na tej pozycji zależy, czy się mecz wygrywa, czy nie." - twierdzi mistrz olimpijski Zbigniew Lubiejewski. Bo też taktyka zarządu AZS-u Olsztyn od kilku lat była bardzo czytelna i prosta.
Koncentrowała się przede wszystkim na pozyskiwaniu najlepszych zawodników z zespołów, które wcześniej zdobywały mistrzowskie tytuły, zwłaszcza ze Skry Bełchatów. Długa jest lista takich właśnie transferów i chociaż gwarantowało to solidny pozom drużyny, w ostatecznej batalii nie wystarczyło na zdobycie tego największego sukcesu. Tak jest również w tym sezonie. Akademicy z Olsztyna tylko raz pokonali swojego rywala z półfinałów, gdyż, jak powiedział trener Mazur, gra na ich zwykłym, wysokim poziomie była jednak niewystarczająca, aby odnieść dwa zwycięstwa pod rząd nad Jastrzębskim Węglem.
Już dzisiaj wiadomo, że kończący się sezon nie będzie również udany dla drużyny Wkręt-Metu. Częstochowianie mieli zdobyć mistrzostwo i Puchar Polski, poza tym powalczyć o dobry wynik w Top Teams Cup. Oczekiwania działaczy i właścicieli klubu miały swoje podstawy. W drużynę zainwestowano 5 mln zł, sprowadzono trzeciego reprezentanta USA Rileya Salmona i holenderskiego trenera Arie Brokkinga. Tymczasem już teraz wiadomo, że z wielkich planów nic nie wyjdzie. Wkręt-Met przegrał trzeci mecz ze Skrą Bełchatów i na zakończenie ligi - tak jak przed rokiem - zagra o brąz. Nawet, jeżeli go zdobędzie - o co będzie trudno - nie wykona planu minimum. Po ostatnich niepowodzeniach rozpoczęto poszukiwanie winnych. Rada Nadzorcza wskazała na Arie Brokkinga - zwalniając go z dnia na dzień. Oczywiste jest, że o pracy trenera świadczą wyniki, a skoro ich nie ma, część odpowiedzialności spada na jego barki. Jednak tylko część.
W piersi powinni też uerzyć się jednak włodarze częstochowskiej siatkówki. Przez lata częstochowski AZS był "wylęgarnią talentów", klubem, który znakomicie wyszukiwał i promował młodych i zdolnych siatkarzy, wprowadzał ich na ligowe salony i wraz z nimi odnosił sukcesy. Zmiana strategii i wiara w magię wielkich pieniędzy, za które można z góry zaprogramować sukces, okazała się i tym wypadku iluzją.
O piątą lokatę zmierzą się Resovia Rzeszów z Mostostalem Azoty i taka para jest chyba zgodna z przewidywaniami fachowców. Rzeszowianie znakomicie radzili sobie w pierwszej rundzie, kiedy to okrzyknięto ich czarnym koniem tego sezonu, a wielu widziało ten zespól nawet na podium. Runda rewanżowa ostudziła nieco apetyty kibiców, ale w Rzeszowie wszyscy wierzą, że zespół Jana Sucha stać na piątą lokatę, za którą pójdą pieniądze od sponsorów, mecze pucharowe i szansa na zbudowanie silnej drużyny na przyszły sezon, walczącej o medale. Po przegranej w pierwszym meczu z Politechniką rzeszowianie stoczyli emocjonujący zwycięski pięciosetowy pojedynek w Rzeszowie, po którym trener zespołu powiedział: "Powinno być 3:0 dla nas, ale gramy pod olbrzymią presją, bardzo nerwowo.
W sumie przyznaję, że to jest moja wina, biorę całą odpowiedzialność na siebie, gdyż za wcześnie w sprawy wszedł sponsor i zaczęliśmy rozmawiać o wzmocnieniach, a nie skończyliśmy tego sezonu." W rewanżu wszystko potoczyło się jednak po myśli działaczy i szkoleniowców rzeszowskiego zespołu i rzeszowianie pozostali w grze o ostatnie wolne pucharowe miejsce.
O realizację tego celu zmierzą się już w sobotę w pierwszym meczu z naszym Mostostalem, który po znakomitych meczach z Jastrzębskim Węglem pokonał Jadar Radom i tym samym otworzył sobie drogę do realizacji założonego celu. "Zajęcie tej lokaty jest naszym celem - powiedział prezes Mostostalu Kazimierz Pietrzyk. - Start w europejskich pucharach jest dla tak małej miejscowości jak Kędzierzyn oknem na świat. Myślę, że taki wynik otworzyłby serca sponsorów. Dla małego biznesu byłaby okazja pokazania i promowania swojej marki przy pomocy siatkówki." Prezes Pietrzyk dodał, że udział w europejskich pucharach jest też bardzo ważny dla zawodników. "Niektórzy z nich mają reprezentacyjne aspiracje. Dlatego gra na arenie międzynarodowej będzie również okazją do wypromowania swego nazwiska. Może też z tego powodu inni też zechcą do nas przyjść."
Nie licząc sobotniej porażki z Jadarem Mostostalowcy od rundy rewanżowej spisują się znakomicie, a swoje pięć minut i wielkie możliwości pokazali w ćwierćfinałach play-off z Jastrzębskim Węglem, kiedy to byli na ustach całej siatkarskiej Polski. "Trener Kubacki dokonał cudu - komentował występy Mostostalu kapitan Jastrzębian Daniel Pliński - liczyliśmy na łatwe zwycięstwo w trzech meczach, a o mało nie odpadliśmy z rywalizacji o medale" . Jeśli tak zagrają w Kędzierzynie i w Rzeszowie, to o wynik możemy być spokojni, chociaż na pewno martwią kontuzje Kuby Jarosza i Konrada Małeckiego.
Znacznie poniżej oczekiwań wypadli natomiast siatkarze Politechniki, którzy po pozyskaniu sponsora przed tym sezonem znacznie wzmocnili swój potencjał. Jednak liczne kontuzje w trakcie sezonu i mimo wszystko nie do końca przemyślane transfery na pozycji przyjęcia, a ostatecznie - nieobecność w decydujących meczach asa atutowego, jakim jest dla tej drużyny Radek Rybak, nie pozwoliły inżynierom na walkę o piąta lokatę, co jest na pewno ich porażką. Decydujące znaczenie w rywalizacji z Resovią miał przegrany w tie-braeku drugi mecz, bo trzeci był już prostą konsekwencją wcześniejszej porażki. Mając jedno zwycięstwo w kieszeni, warszawianie wyszli na to spotkanie chyba nie do końca zmotywowani, odezwały się stare grzechy i mimo ambitnej walki ulegli dwukrotnie rywalowi.
Jadar Radom wypełnił wyznaczone cele, awansując do play-offów i może oprócz kibiców w klubie nikt nie rozpacza po porażce z Mostostalem. Co prawda zawodnicy narobili smaku swoim fanom sobotnim zwycięstwem, ale było ono bardziej "zasługą" gospodarzy, niż efektem dobrej gry siatkarzy z Radomia. Zresztą trener Luks nie krył przed tym meczem, że w Radomiu bardziej myśli się już o kolejnym sezonie, niż o tegorocznych play-offach, a zarówno on jak i zawodnicy są zadowoleni z wypełnienia przedsezonowych założeń. Czy uda się więc w Radomiu odbudować potęgę Czarnych. Zamierzenia są naprawdę ambitne.
Tyle refleksji po ćwierćfinałach i półfinałach play-off. Kolejne dni przyniosą ostateczne rozstrzygnięcia. Czy jeszcze liga nas czymś zaskoczy? Czy dojdzie do niespodzianek? Zobaczymy. Jedno jest pewne. Kiedy jedni będą się cieszyć, drudzy będą przeżywali gorycz porażek, bo taki przecież jest sport.
Autor: Janusz Żuk
|