"Gra w kadrze to wyjątkowe uczucie" -
- Bartek Kurek o swoim debiucie
Roman Opiatowski: Pana debiut w kadrze zakończył się dramatycznie. Leżał pan obok boiska ze spuchniętą nogą i potem, a po chwili koledzy zanieśli pana na ławkę.
Bartosz Kurek: Po ataku chciałem cofnąć się do obrony i źle stanąłem. Najpierw spory ból, za chwilę spuchnięta noga. Ale nie jest tak źle, jak początkowo się wydawało. Tydzień odpoczynku i znowu będę mógł skakać.
R.O.: Debiut w drużynie wicemistrzów świata wiązał się u pana z dużym stresem?
B.K.: Gdybym od razy wyszedł na boisko w pierwszej szóstce, pewnie byłby większy. Pomogło mi, że prawie dwa sety przestałem w kwadracie dla rezerwowych. Zdążyłem oswoić się z atmosferą meczu. Na boisko wszedłem spokojny.
R.O: Nie miał pan tremy grając obok utytułowanych kolegów?
B.K.: Nie. W minionym sezonie ligowym grałem w pierwszym składzie Mostostalu Kędzierzyn i sporo się nauczyłem. Dogaduję się ze starszymi i bardziej doświadczonymi kolegami.
R.O.: Czym więc jest dla pana debiut w reprezentacji seniorów?
B.K.: To jest coś wyjątkowego. Ale twardo stąpam po ziemi i wiem, że nie można ekscytować się samym debiutem, jeżeli chce się być profesjonalnym zawodnikiem. To nowe doświadczenie i początek wspólnej gry z wicemistrzami świata.
R.O.:Da pan radę?
B.K.: Muszę. Mam mocną psychikę i łatwo się nie poddaję.
R.O.: Pana ojciec, Adam, był bardzo dobrym siatkarzem. To dzięki niemu gra pan w siatkówkę?
B.K.: Tak, ale to była naturalna kolej rzeczy. Od najmłodszych lat byłem na boisku lub obok niego. Ojciec nie musiał mnie namawiać do gry.
R.O.: Czego pana nauczył?
B.K.: Tego, by umieć oddzielać sport od życia prywatnego. Graliśmy razem w AZS Nysa. Na boisku ojciec był ostry, strofował mnie, a w domu zachowywał się spokojnie
R.O.: Czy to tata zdecydował, by z Nysy poszedł pan do Kędzierzyna, a nie do któregoś z potężniejszych i lepiej płacących klubów?
B.K.: Rozmawialiśmy, ale ostatnie zdanie należało do mnie. Chciałem się rozwijać, grać, a nie siedzieć na ławce. Nie żałuję wyboru, bo w Kędzierzynie sporo gram i mam blisko do rodzinnego domu.
R.O.: Nie radzi już się pan ojca?
B.K.:Nie daje mi czysto sportowych uwag. Wie, że sobie poradzę. Czasami mnie pociesza, albo motywuje do większej pracy, choć do treningów nie trzeba mnie gonić.
R.O.: W ekstraklasie zadebiutował pan w wieku 16 lat i szybko został okrzyknięty jednym z największych talentów. Tak jest rzeczywiście?
B.K.: Ważne, żeby samemu w to nie wierzyć i ciągle poprawiać swoje słabe strony. Najgorsze, co może spotkać sportowca, to brak motywacji na treningu. Ale mi to nie grozi.
R.O.:Co musi pan poprawić?
B.K.: Wszystko. Największe braki mam w obronie i bloku, trochę mniejsze w ataku.
R.O.:W meczu z Argentyną radził pan sobie dobrze. Dlatego, że rywal był słabszy?
B.K.: Pewnie, że z Brazylijczykami byłoby trudniej, ale motywacja byłaby taka sama. Chciałbym zagrać przeciwko Brazylii, bo to najlepsza drużyna świata, od lat niepokonana na wielkich imprezach.
R.O.: Może za miesiąc w finale Ligi Światowej dostanie pan tę szansę. Jest już pan w kadrze seniorów. To tylko jeden krok, by mieć stałe miejsce w zespole.
B.K.: Ale właśnie zrobienie tego ostatniego kroku jest najtrudniejsze. Wbrew pozorom moja droga jest jeszcze daleka. Wiem jednak, że każdy kolejny trening sprawia, że gram coraz lepiej.
R.O.: Starsi koledzy nie są zazdrośni, że młodzież tak szybko dostaje szansę gry?
B.K.:Nie. Szybko zaakceptowali mnie i Grześka Możdżonka i nie traktują nas jak chłopców na posyłki.
R.O.: Ale torby ze sprzętem chyba nosicie?
B.K.: Czasami. Taka jest kolej rzeczy.
R.O.:Marzenia?
B.K.: Największe to zdobyć medal olimpijski. A małe, by w każdym kolejnym meczu grać lepiej.
R.O.:Co poza siatkówką?
B.K.: Właśnie zdałem maturę. To znaczy mam taką nadzieję, bo jeszcze nie znam wyników egzaminu pisemnego. Zamierzam iść na studia do Opola, choć jeszcze nie zdecydowałem, na jaki kierunek. A gra w siatkówkę jest tym, co lubię robić najbardziej.
Rozmawiał: Ryszard Opiatowski
|