Prus wrócił pod siatkę
Po pięciu latach od ostatniego występu na boisku Marcin Prus, były gwiazdor reprezentacji Polski i Mostostalu podjął nowe wyzwanie. Od środy jest reporterem telewizji Polsat Sport.
- Wszyscy widzieli, jak drżała mi ręka, gdy trzymałem mikrofon podczas pierwszych wejść na antenę - śmieje się Marcin. - Ale powoli oswajam się z nową rolą.
Prus od środy relacjonuje z katowickiego "Spodka" najważniejsze sportowe wydarzenie roku w Polsce - finałowy turniej siatkarskiej Ligi Światowej. Tak naprawdę w tej imprezie powinien występować jako zawodnik. To jednak niemożliwe, bo Marcin od pięciu lat ciężko choruje i najpewniej nie wróci już do wyczynowego sportu.
Słynący niegdyś z bajecznej gry na środku bloku i kolorowych fryzur Prus urodził się 16 października 1978 roku, w dniu wyboru polskiego papieża. W siatkówkę zaczął grać w rodzinnym Starogardzie Gdańskim, potem trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Rzeszowie. Jego niezwykły talent zaowocował powołaniem do reprezentacji Polski juniorów.
- Tam moim trenerem był Ireneusz Mazur - wspomina Marcin. Lata współpracy z tym szkoleniowcem były dla Prusa i pozostałych zawodników katorgą. Zaczęła się ona zresztą już w rzeszowskim SMS-ie. - Bywało, że trenowaliśmy po dziesięć godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu.
Mordercze szkolenie zaowocowało zdobyciem przez polskich juniorów złotego medalu na mistrzostwach świata w Bahrajnie. Marcin Prus został uznany za najlepszego zawodnika tamtej imprezy.
Niestety, młodzi zawodnicy w drodze do sukcesu poddawani byli zbyt wielkim obciążeniom, co do dziś skutkuje kontuzjami. Cena, jaką zapłacił Marcin Prus, okazała się najwyższa. Jesienią 2001 23-letni siatkarz zapadł na zapalenie żył w nogach - chorobę normalnie objawiającą się w wieku starczym.
- To był początek końca mojej kariery - opowiada Marcin, który od tego czasu przeszedł kilka operacji i stoczył heroiczny bój o powrót do siatkówki. Bez rezultatu.
Choroba dramatycznie odmieniła życie Marcina. Z dnia na dzień został wyrwany ze świata wielkiego sportu i szalejących za nim tłumów kibiców. Wcześniej, w latach 1997-2001, był jedną z najjaśniejszych postaci polskiego "volleya". Cała Polska znała jego nazwisko, wspaniałą grę w drużynie narodowej oraz Mostostalu Azotach Kędzierzyn-Koźle i czuprynę, co mecz w innym kolorze. Z klubem zdobył trzy tytuły mistrza Polski, trzy puchary kraju i brązowy medal Europejskiego Pucharu Konfederacji. Na boisku ostatni raz pojawił się wiosną 2002 roku, po sześciu miesiącach choroby. Zagrał w Final Four Europejskiej Ligi Mistrzów w opolskim "Okrąglaku". Potem pomógł jeszcze Mostostalowi rozprawić się z częstochowskim AZS-em i zdobyć mistrzostwo Polski.
- To był błąd, za który płacę do dziś - zasmuca się Marcin. Prawdziwej rehabilitacji miałem tylko dwa tygodnie. To było za mało i zdrowie posypało mi się na dobre.
Kres siatkarskiej kariery i widmo życia w inwalidzkim wózku podłamało Prusa. Przestał nawet chodzić na mecze, by nie pogłębiać w sobie tęsknoty za utraconym światem. Czasami tylko rozpamiętywał najpiękniejsze chwile, spędzone na siatkarskich boiskach.
- Nigdy nie zapomnę, jak biało-czerwony katowicki "Spodek" odleciał w kosmos, a my wygraliśmy z Holandią mecz w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk w Sydney - wspomina. - Aplauz 11 tysięcy kibiców, wykrzyczany z ich gardeł "Mazurek Dąbrowskiego" i szaleńczy doping, to było niesamowite. Do dziś dostaję gęsiej skóry na myśl o tamtym wieczorze.
Pierwsze lata rozbratu z siatkówką Marcin poświęcił na heroiczną walkę z kontuzją. Za wszelką cenę chciał wrócić do ukochanego sportu. Poddawał się kolejnym zabiegom i rehabilitacjom, a w wolnych chwilach łowił ryby.
- Nad moją ukochaną Odrą, gdzie upatrzyłem sobie wspaniałe miejsce - opowiada. - Wyrywałem się tam kilka razy w tygodniu, zanim na świat przyszła moja córeczka.
Jednak nie tylko dzięki wędkarstwu Marcin Prus nie popadł w depresję i zdołał pozostać tym samym - pogodnym i kontaktowym człowiekiem, jakim znali go kibice. Ogromna w tym zasługa Ani - żony Marcina, która wspierała go w najtrudniejszych chwilach. Gdy on ciężko chorował - ona pocieszała go i utrzymywała dom. Przetrwali wiele trudnych momentów, np. gdy okazywało się, że na kolejne operacje Marcina potrzeba gigantycznych pieniędzy, zaś jemu kończyło się już to, co odłożył, grając w Mostostalu.
W tym okresie środowisko siatkarskie odwróciło się od Prusa. Sam przyznawał, że krąg ludzi sportu, z którymi utrzymuje kontakt, szybko się zawęża. Próby pomocy nagle zgasłej gwieździe biało-czerwonej reprezentacji były rzadkie i nieefektywne. Dość powiedzieć, że dochód z meczu charytatywnego zorganizowanego na rzecz Prusa wyniósł zaledwie kilka tysięcy zł. Nieporównanie więcej zarobili... organizatorzy imprezy.
Dziś stan zdrowia Marcina Prusa jest na tyle dobry, że może chodzić samodzielnie - groźba przykucia do wózka inwalidzkiego została oddalona, mógł też odrzucić kule, które towarzyszyły mu przez wiele miesięcy.
Kibice znów mogą podziwiać go w okolicach siatki. Tym razem jednak nie w roli żywiołowego środkowego bloku, lecz uroczego, a nade wszystko znającego się na siatkówce reportera telewizyjnego.
- Publiczność w "Spodku" jest rozgrzana niczym brykiet w wakacyjnym grillu... - tak rozpoczął Marcin swoją rozmowę "na żywo" z Grzegorzem Pilarzem, rezerwowym rozgrywającym kadry trenera Raula Lozano. Ludzie z Polsatu Sport nie mają wątpliwości: - Ma chłopak talent do tej roboty, chociaż na razie to materiał do gruntownej obróbki.
Prus już od maja był współgospodarzem studia przed sześcioma krajowymi potyczkami reprezentacji Polski w fazie interkontynentalnej Ligi Światowej. Ale z mikrofonem oswajał się znacznie wcześniej.
- Kilka lat temu komentowałem mecze Ligi Siatkówki Kobiet w TVP - wspomina Marcin Prus. - Jednak to, co robię obecnie, jest "wyższą szkołą jazdy". W "Spodku" przeprowadzam wywiady z siatkarzami, muszę panować nad rozmową, bo wszystko idzie na antenę bezpośrednio. Można więc powiedzieć, że po pięciu latach wróciłem na boisko w zupełnie nowej roli.
Jeśli widzowie zaakceptują styl Marcina, jego przygoda z Polsatem Sport nie zakończy się w niedzielę, wraz z finałem Ligi Światowej.
- Nie myślę o przyszłości. Na razie staram się sprostać zadaniu, jakie przede mną postawiono - mówi Prus. - Wiem, że wciąż widać po mnie ogromną tremę i że muszę się jeszcze wiele nauczyć. Wierzę jednak, że się uda!
Autor: Tomasz Gdula Źródło: NTO
|