Historia Rafała Musielaka, czyli
"Człowiek od czarnej roboty" (cz. I)
|
Gdyby nie pasmo kontuzji, 34-letni Rafał Musielak pewnie jeszcze do dzisiaj z powodzeniem grałby w siatkówkę. Niewykluczone, że walczyłby o miejsce w reprezentacji prowadzonej przez Raula Lozano. Niestety, nie dał rady. Przegrał ten pojedynek. Ból w kolanie okazał się silniejszy. Po raz ostatni zagrał w narodowej koszulce w 2002 roku. Potem można go było jeszcze zobaczyć w Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, ale coraz rzadziej pojawiał się na parkiecie. Wreszcie zakończył karierę i słuch o nim zaginął. |
- Wszystko zaczęło się w czwartej klasie szkoły podstawowej w Szkolnym Kole Sportowym, czyli tzw. SKS - wspomina początki swoje kariery były reprezentant kraju. - Zajęcia w szkole prowadził wtedy nie nauczyciel wychowania fizycznego, ale trener, który musiał zaliczyć staż. W moim przypadku był to Bogusław Skowroński. Wahałem się między piłką nożną a siatkówką, ale ostatecznie wybrałem siatkówkę.
Wybór wcale nie był łatwy, bo na osiedlowych boiskach katowickiego Tysiąclecia, gdzie wychowywał się Musielak, w roku 1982, królowała piłka nożna. W Hiszpanii odbywały się mistrzostwa świata tak udane dla naszej reprezentacji prowadzonej przez Antoniego Piechniczka i wszyscy marzyli, jeśli nie o karierze jednej z gwiazd Argentyńczyka Diego Maradony, lub brazylijskiego wirtuoza futbolu, Zico to przynajmniej chcieli osiągnąć tyle co Zbigniew Boniek, czy Włodzimierz Smolarek.
Musielak też był na rozdrożu, ale trener Skowroński zdołał przekonać młodego Rafała do siatkówki. - Nie powiem, że stało się to od razu, bo miałem też chwile zwątpienia, ale wtedy szkoleniowiec odwiedził mnie w domu i starał się przekonywać moich rodziców do słuszności wyboru siatkówki - opowiada. - Na początku treningi nie były ciężkie. Bardziej to była zabawa, ale kiedy przyszły pierwsze efekty, wtedy wzrastała motywacja do tego co robiliśmy, zachęta do dalszej pracy. Wtedy trzeba było naprawdę się przyłożyć. Pierwszym sukcesem w karierze Musielaka były wygranie mistrzostwa Katowic. |
|
- Od szóstej klasy nie mogliśmy zająć pierwszego miejsca. Zawsze był ktoś lepszy, jedna ze szkół w Kostuchnie (dzielnica Katowic - przyp. red.) i kończyliśmy zawody ze srebrnym medalem - wraca do tamtych lat Musielak. - Dopiero w ósmej klasie udało nam się pokonać ekipę z tamtej szkoły i to był chyba taki większy bodziec, aby jednak postawić na siatkówkę.
Kariera Musielaka nabrała tempa i potoczyła się już błyskawicznie. Najpierw kadra Śląska, potem kadra Polski juniorów. - Graliśmy wtedy poza granicami kraju i była to dla nas olbrzymia frajda, a także możliwość poznania innych krajów - uważa Musielak i dodaje, że chyba wówczas dotarło do niego, że chce być siatkarzem.
|
Gdyby nie pasmo kontuzji, 34-letni Rafał Musielak pewnie jeszcze do dzisiaj z powodzeniem grałby w siatkówkę. Niewykluczone, że walczyłby o miejsce w reprezentacji prowadzonej przez Raula Lozano. Niestety, nie dał rady. Przegrał ten pojedynek. Ból w kolanie okazał się silniejszy. Po raz ostatni zagrał w narodowej koszulce w 2002 roku. Potem można go było jeszcze zobaczyć w Mostostalu Kędzierzyn-Koźle, ale coraz rzadziej pojawiał się na parkiecie. Wreszcie zakończył karierę i słuch o nim zaginął. |
W tym czasie klub Musielaka, katowicki Baildon, przeżywał trudne chwile. Brakowało pieniędzy dosłownie na wszystko. Zresztą wkrótce go rozwiązano (dzisiaj nawet nie ma już hali, w której katowiczanie rozgrywali swoje spotkania ligowe) i Musielak wraz z Dacewiczem, a także trenerem Andrzejem Urbańskim trafił do pierwszoligowego Kazimierza Płomienia Sosnowiec.
- Zdawałem sobie sprawę, ze nie mam miejsca w podstawowym składzie, bo musiałem rywalizować o nie z bardziej doświadczonymi zawodnikami: Rafałem Legieniem i Jasińskim - mówi o początkach swojej przygody z Sosnowcem Musielak.
- Przypadek sprawił, ze po meczu w Nysie, gdzie zawsze było nam trudno wygrać, nie tylko trafiłem do podstawowej szóstki, ale także prezes zwiększył mi kontrakt.
Siatkarz zasłużył na większe pieniądze. Bo choć młody i niedoświadczony miał ogromny wkład w niespodziewaną wygraną sosnowiczan. Wówczas po raz pierwszy pokazał swój potencjał na zagrywce.
Podpisując kontrakt z sosnowieckim klubem - Musielak dziś nie robi już z tego tajemnicy - miał zarabiać dwa tysiące złotych . Po meczu w Nysie otrzymał o tysiąc więcej. Ale nie tylko pieniądze były ważne. Grając w Sosnowcu, wychowanek katowickiego Baildonu, po raz pierwszy mógł cieszyć się z tytułu mistrza Polski.
- To był sezon 1995/96. Tym tytułem sprawiliśmy wielką niespodziankę, bo znacznie wyżej stały akcje kilku innych klubów, m.in. Legii Warszawa, a przede wszystkim Yawalu Częstochowa. Ale myślę, ze w pełni zasłużyliśmy na ten tytuł - z zadowoleniem wspomina dzisiaj to wydarzenie Musielak. - To było dla nas duże przeżycie i do dziś czuję duży sentyment do tego trofeum.
Zdobycie przez zespół Kazimierza Płomienia mistrzowskiej korony doprowadziło do nagłego zwrotu w karierze siatkarza z Katowic.
- Otrzymałem dwie propozycje z klubów z Częstochowy i Kędzierzyna, obie, muszę przyznać, kuszące. Wahałem się, długo rozmyślałem, ale nie będę ukrywał, że o wyborze Mostostalu zadecydowały lepsze warunki finansowe. Mogę powiedzieć, że częstochowską ofertę przewyższała dwa razy. Z drugiej strony dużo ryzykowałem, bo o Mostostalu do tej pory nikt nie słyszał. Zespół tyle co wywalczył awans do I ligi i ze zrozumiałych względów nie należał do potentatów - mówi.
Głośno jednak mówiło się, że już wkrótce Mostostal będzie wodził prym na ligowych parkietach. To też miało wpływ na przeprowadzkę do Kędzierzyna. Trenerem Mostostalu był wówczas Leszek Milewski. Okazało się, że Musielak nie był jego pupilem i częściej siedział na ławce rezerwowych niż występował na parkiecie. - Początki w nowym klubie zawsze są trudne, ale w tym wypadku trener Mostostalu chyba zbyt wiele ode mnie oczekiwał - mówi dzisiaj o początkach swojego pobytu w Kędzierzynie Musielak. |
|
- Po okresie przygotowawczym byłem nieco przygaszony i może dlatego pierwsze mecze w moim wykonaniu nie były najlepsze. Wiedziałem dobrze, że stać mnie na znacznie lepszą grę. Moje relacje z trenerem Milewskim też nie były najlepsze i niestety pozostało tak już do końca. Po prostu nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka.
Autor: Leszek Jaźwiecki Źródło: Super Volley
|