Po drugiej stronie mocy - cz. I
Krzysztof Stelmach
Nazwiska słynnych zawodników, z którymi grał w jednej drużynie, Krzysztof Stelmach wymienia przez kilka minut. - Dobrą mieliśmy szóstkę w Cuneo: De Giorgi, Ganew, Luchcetta z Gallim oraz Papi ze Stelmachem - wspomina jeden ze swoich 14 sezonów we Włoszech. Wyrobił sobie tam świetną markę, stał się prawdziwą gwiazdą. Przed czterema laty wrócił do Polski i była to dobra, przemyślana decyzja - przez cztery sezony wygrał ze Skrą trzy dublety, do których dorzucił jeszcze mistrzostwo kraju na zakończenie kariery w wieku lat 41! Kolejne trofea może zdobywać jako trener ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i współpracownik Raula Lozano w reprezentacji Polski. Nikt kto go zna, nie ma wątpliwości, że sprawdzi się w nowej roli.
Żelisław Żyżyński: Co się z panem stało po objęciu funkcji asystenta trenera Raula Lozano w reprezentacji Polski? Dotąd zawsze był pan otwarty i chętnie rozmawiał z mediami, a teraz namówienie pana na wywiad to duża sztuka.
Krzysztof Stelmach: Cóż, przeszedłem na drugą stronę mocy. Przekroczyłem pewną granicę i muszę się teraz wyciszyć, skupić na tym, co mnie czeka w przyszłości. Muszę myśleć o swojej pracy w Kędzierzynie i kadrze, a nie udzielać wywiadów.
Żelisław Żyżyński: Po latach gry we Włoszech wie pan jednak, że zawodnicy i trenerzy powinni współpracować z mediami w interesie całej siatkówki.
Krzysztof Stelmach: Niby tak, ale każdy robi, jak uważa. Ja chcę teraz odejść w cień i nie stać na boisku, a obok niego. Trener powinien być osobą, która pomaga zawodnikom, a nie wychodzi przed szereg. Najpierw jest dwunastka, potem ty i powinieneś o tym pamiętać. To siatkarze są w pierwszej linii. Dwa lata temu w Częstochowie posadę objął Harry Brokking, który dla mnie był właśnie przykładem takiego złego podejścia. W wywiadach prasowych wyolbrzymiał swoją postać, a pomniejszał rolę drużyny. Opowiadał, że ma słabych zawodników, ale on, geniusz, z tych pomidorów zrobi dobry sos... Jak to się skończyło, wszyscy wiemy - nie dotrwał do końca sezonu. Nie chciałbym nikogo oceniać, ale ja tak postępować nie będę. Przecież także jako zawodnik nie wyskakiwałem przed szereg. Wolałem skupić się na sobie.
Żelisław Żyżyński: Ale i tak był pan bardzo widoczny jako gwiazda zespołów klubowych i reprezentacyjnych. Przy okazji niedawnego turnieju kwalifikacyjnego do Igrzysk w Pekinie wszyscy przypominali podobny turniej interkontynentalny z 1966 roku, gdy w dramatycznym meczu z Grecją dał Pan Polsce awans do Atlanty.
Krzysztof Stelmach: Ciekawe jest to, że tamten mecz w Patras wszyscy pamiętają, tylko nie ja. Ciągle mi go ktos przypomina i nazywa bohaterem, więc raz go obejrzałem kiedyś na video. Bardziej niż samą grę pamiętam jednak późniejsze świętowanie. Tamten awans olimpijski był wspaniałą sprawą, szkoda tylko, że później pojechaliśmy na imprezę, na której wygraliśmy zaledwie jednego seta. Byliśmy na igrzyskach w Atlancie, a jakby nas tam nie było. Nie ma jednak sensu wracać do przeszłości, żyjmy dniem codziennych i tym , co przed nami. Ja nie przywiązuję wagi di tego, co było kiedyś, a do tego, co jest teraz. I wierzę, że obecna drużyna osiągnie coś w Pekinie. Sprzyja temu nawet grupa pełna silnych drużyn. Od razu będziemy bić się z najlepszymi i zobaczymy, na co nas stać.
Żelisław Żyżyński:Dlaczego wtedy tak słabo wypadliście w Atlancie? Mieliście niezły zespół?
Krzysztof Stelmach: Bez komentarza. Rozbudziliśmy apetyty, a potem coś nie poszło w naszych przygotowaniach i gra wyglądała naprawdę kiepsko.
Żelisław Żyżyński: Teraz osiągnie pan więcej jako jeden z trenerów ekipy w Pekinie?
Krzysztof Stelmach: Teraz to szansę mają chłopaki z kadry, a nie ja. Mnie wystarczy satysfakcja, że byłem w ekipie, która wygrała wyjazd na igrzyska. Zresztą do Pekinu nie jadę, bo kontrakt mój i Mariusza Sordyla kończy się z początkiem sierpnia. Musimy wracać do swoich klubów i brać się do roboty, przygo-tować zawodników do nowego sezonu.
Żelisław Żyżyński: Nie żal panu rezygnować z wyjazdu na igrzyska? To przecież najlepsze, co może spotkać sportowca i trenera.
Krzysztof Stelmach: Pewnie, że żal, ale każdy ma swoje prawa i obowiązki. Podjąłem się czegoś w Kędzierzynie i muszę się z tego wywiązać. Ktoś dał mi szansę i zaufał. Nie mogę więc tych ludzi zlekceważyć. W reprezentacji znalazłem się po to, by nabierać jeszcze więcej doświadczeń, a przy okazji pomagać w treningach. Dostałem możliwość pracy z nową grupa trenerską, obserwacji kolejnego szkoleniowca. I jest to dla mnie bardzo cenne, bo każda taka praca pozwala wybrać sobie to, co jest dobre i włączyć do swojego warsztatu trenerskiego oraz odrzucić to, co złe.
Żelisław Żyżyński: Łatwo było z zawodnika stać się trenerem? Nowa funkcja wymaga innego podejścia do siat-karzy, z którymi kilkanaście dni temu grał pan i był dla nich kolegą.
Krzysztof Stelmach: I nadal jestem. To byli i są moi koledzy. Tu nic się nie zmieniło. Oczywiście poza boiskiem, bo gdy zaczyna się praca, trwa trening albo mecz, to jesteśmy na innej stopie. Koleżeńskie relacje, wbrew temu, co wiele osób może myśleć, nie sprawiają, że traci sie autorytet. Zawodnicy naprawdę nie muszą się zwracać do mnie per "panie trenerze". Żebym wiedział, że mnie słuchają. Szacunek tworzy się przez wspólna pracę, a nie formę rozmowy. Jako trener będę chciał pokazać swoim podopiecznym pewną drogę i jeśli im sie ona spodoba, będą mogli okazać mi szacunek siatkarsko: grając dobrze i ciężko trenując. To mi wystarczy.
Źródło: SuperVolley
|