"To będzie szczególny mecz" -
- mówi Jakub Jarosz
Jakub Jarosz dla "Przeglądu Sportowego": Od kilku dni rozmawiamy z Bartkiem przez telefon i odgrażamy się sobie. Ja mówiłem, że jak go zablokuję, to podbiegnę do klubu kibica, wyrwę im bęben i będę z nim biegał po parkiecie.
Kamil Drąg: Na początek mała zagadka. Kto o kim powiedział takie oto zdanie: "Wiem, że Bartek już niebawem będzie gwiazdą polskiej siatkówki. Nie ściemniam"?
Jakub Jarosz: Ja o Bartku Kurku?
K. Drąg: Tak. Kilka tygodni przed mistrzostwami Europy. Skąd pan wiedział, że talent Kurka rozbłyśnie tak szybko?
J. Jarosz: Bartek jest moim dobrym kumplem, znam go od lat i wiem, że ma dobrze poukładane w głowie. Wiedziałem, że któregoś dnia pokaże pełnię swoich możliwości. Nie wiedziałem tylko, że nastąpi to aż tak szybko. Bartek pokazał klasę, a stać go na jeszcze lepszą grę.
K. Drąg: Dwa dni temu Kurek przedłużył kontrakt ze Skrą do 2014 roku. Dobrze zrobił, czy może młodzi, zdolni siatkarze, tacy jak pan i on powinni uczyć się w lidze włoskiej, najlepszej w Europie?
J. Jarosz: Polska liga jest w tej chwili na tyle mocna, że wyjazd za granicę nie jest warunkiem rozwoju. W kraju też można stać się bardzo dobrym siatkarzem. Bartkowi w Bełchatowie jest widocznie dobrze, więc mogę mu tylko pogratulować przedłużenia kontraktu.
K. Drąg: Jak to się stało, że Jarosz i Kurek tak pięknie nam się rozwinęli? Pan po dobrym występie w mistrzostwach Europy świetnie radzi sobie w PlusLidze, będąc najskuteczniejszym i najlepiej zagrywającym zawodnikiem rozgrywek.
J. Jarosz: Dla mnie przełomem był transfer do Skry i praca z Danielem Castellanim. To świetny trener i wspaniały człowiek. Niemal wszystkie jego rady się sprawdzały. Dużo z nami rozmawiał, wiele rzeczy nam tłumaczył, doradzał jak sobie radzić ze stresem i rosnącą popularnością. Przez ten rok w Skrze, mimo że nie grałem wiele, bardzo dużo się nauczyłem.
K. Drąg: Niespodziewanie musiał pan jednak ze Skry odejść, bo bełchatowscy działacze ściągnęli z Kędzierzyna Jakuba Novotnego. Nie czuł się pan odrzucony, niedoceniony?
J. Jarosz: Nigdy nikomu nie mówiłem, że czuję żal do działaczy Skry. Nie skarżyłem się.
K. Drąg: Ale miał pan żal o to, że o decyzji działaczy Skry dowiedział się pan z mediów.
J. Jarosz: Na początku rzeczywiście zrobiło mi się trochę przykro, ale porozmawialiśmy z prezesem Skry, wyjaśniliśmy sobie wszystko i dzisiaj nie mam już do nikogo pretensji. Wręcz przeciwnie! Jestem zadowolony z tego, że trafiłem do ZAKS-y. Czuję, że mam wpływ na wyniki drużyny. Nie żałuję żadnego dnia swojej kariery. Zakładam, że wszystko, co mnie dotąd spotkało, było mi pisane i ze wszystkiego wyciągnąłem wnioski.
K. Drąg: Ale przed niedzielnym meczem ZAKSA - Skra serce bije panu chyba trochę mocniej?
J. Jarosz: To jest szczególny mecz, ale nie dlatego, że chcę coś komuś udowodnić, lecz dlatego, że Skra to jest Skra. Będziemy wyłazić ze skóry, żeby ją pokonać.
K. Drąg: Po drugiej stronie siatki będzie stał pana przyjaciel Bartosz Kurek...
J. Jarosz: Oj, będzie się działo. (śmiech) Od kilku dni rozmawiamy z Bartkiem przez telefon i odgrażamy się sobie. Ja mówiłem, że jak go zablokuję, to podbiegnę do klubu kibica, wyrwę im bęben i będę z nim biegał po parkiecie. Kuba powiedział, że kiedy on założy mi "czapę", to wybiegnie z hali. Takie tam, przyjacielskie pogróżki. Ale na parkiecie żarty się skończą.
K. Drąg: Żartów nie było także w czasie waszej rywalizacji w trzeciej rundzie Pucharu Konfederacji z Arkasem Izmir. Podobno w Turcji sędziowie nieźle wasz zespół oszukali.
J. Jarosz: Rzeczywiście, takich numerów, jakie robili tam arbitrzy nigdy jeszcze nie widziałem. Ale jadąc do Turcji, spodziewaliśmy się kłopotów i z góry założyliśmy, że kilka punktów nam odpadnie po decyzjach sędziów. Najważniejsze, że wygraliśmy na wyjeździe dwa sety i dokończyliśmy dzieła w rewanżu, wygrywając 3:1.
K. Drąg: Ostatnią przeszkodą w drodze do Final Four będzie Copra Piacenza. Gdzie szukać szansy na pokonanie mistrza Włoch?
J. Jarosz: W historii. Przed rokiem Coprę pokonał AZS Częstochowa, w tym sezonie jeden mecz wygrał z nimi Jastrzębski Węgiel. Czemu nam ma się nie udać? Przed mistrzostwami Europy też mało ludzi dawało nam szansę na medal.
K. Drąg: Pana ojciec, były świetny siatkarz mówił mi, że przed finałem mistrzostw Europy w rozmowie telefonicznej powiedział mu pan, że pokonacie Francuzów. Tacy mocni się wtedy czuliście?
J. Jarosz: Wtedy już tak. Wygraliśmy kilkanaście spotkań z rzędu i tworzyliśmy świetny kolektyw. Bijąc w półfinale Bułgarię, udowodniliśmy, że nie dostaliśmy się do strefy medalowej przypadkiem, bo graliśmy w łatwiejszej części drabinki. Po serii zwycięstw naprawdę czuliśmy moc, wierzyliśmy, że możemy zdobyć to złoto.
K. Drąg: Wywalczył pan tytuł, jakiego nie mają w kolekcji pana ojciec, dziadek ani brat. W siatkarskim domu Jaroszów musiało być wielkie świętowanie po Euro.
J. Jarosz: Nie było na to czasu, bo zaraz po powrocie z mistrzostw musiałem stawić się w klubie. Ale wszyscy byli ze mnie dumni. Dziadek śmiał się, że pobiłem dokonania ojca, który ma trzy srebrne medale z czempionatu Europy, ale nigdy nie był mistrzem.
K. Drąg: Ojciec chwali pana. Mówi, że jak młody za coś się weźmie, to nie popuści, dopóki tego nie dokona. Mówił mi, że bał się, czy skończy pan pierwszy rok studiów na AWF we Wrocławiu, a pan tego dokonał.
J. Jarosz: Sam nie wiem, jak mi się to udało, bo połączenie nauki z siatkówką jest cholernie trudne. Czasami wydaje mi się, że niemożliwe. No, ale skoro obiecałem coś ojcu, to musiałem dotrzymać słowa.
K. Drąg: Zacząłem ten wywiad od Kurka i na Kurku skończę. Bartek mówi, że jak Kubie ktoś zalezie za skórę, to jest bardzo pamiętliwy i długo się boczy. Kto pana ostatnio zdenerwował?
J. Jarosz: Na szczęście nikt. I nie radzę Bartkowi, żeby zalazł mi za skórę swoją dobrą grą w niedzielę. Będzie miał przechlapane (śmiech).
Źródło: Przegląd Sportowy
|