Okiem kibica:
Piąta kolejka PLS
Kryzys mistrzów trwa nadal. Tak krótko można scharakteryzować wyniki sobotnio-niedzielnej piątej kolejki PLS, okrojonej do trzech spotkań z racji występów naszych zespołów w fazie grupowej Pucharu CEV. W sobotę Mostostal uległ niespodziewanie na własnym parkiecie Górnikowi Radlin 1:3, a dzień później mistrz Polski po bardzo przeciętnej grze w pięciosetowym pojedynku przegrał z Energią Sosnowiec.
O ile o pierwszym meczu na tej stronie i w innych miejscach napisano już tyle, że każdy następny komentarz pozostanie tylko powielaniem wielokrotnie powtarzanych słów i na pewno nie wniesie niczego konstruktywnego do rozważań o przyczynach porażek naszego zespołu, pozostaje nam tylko przyjrzeć się występom pozostałych drużyn.
Jastrzębski Węgiel odnotował kolejną przegraną w lidze, tym razem zdobywając w Sosnowcu jeden punkt, co można by uznać za połowiczny sukces, gdyby nie fakt, że jastrzebianie przystąpili do tego spotkania z nieodpartym pragnieniem poprawienia swojego nader skromnego dorobku. Niewiele brakowało jednak, a wynik tego emocjonującego, choć stojącego na bardzo przeciętnym poziomie meczu, byłby inny, gdyż jego losy ważyły się do ostatniej piłki.
Szkoleniowiec mistrzów Polski postawił w tym spotkaniu wszystko na jedną kartę. Na ławce rezerwowych posadził podstawowego atakującego Radka Rybaka, który ostatnio nie błyszczał formą, a w wyjściowej szóstce wystawił na przyjęciu Marcina Wikę, natomiast Viktora Riverę desygnował do gry w ataku. Początkowo ten zabieg przyniósł pożądane rezultaty. W pierwszym przegranym co prawda przez gości secie Portorykańczyk zdobył dla swego zespołu najwięcej punktów i obok Przemka Michalczyka był najjaśniejszym ogniwem zespołu gości, któremu wskutek aż siedmiu błędów w zagrywce i bardzo dobrej gry sosnowiczan w bloku ani razu nie udało się wyjść na prowadzenie. Kolejny set obudził jednak nadzieję mistrzów Polski na zwycięstwo za trzy punkty. Po remisowej pierwszej części tego seta goście uzyskali przewagę i nie oddali jej już do końca.
Na przyjęciu pojawił się Jose Rivera, który wzmocnił przyjęcie, lepiej funkcjonował blok z Nowakiem grającym za Terleckiego, a i goście popełniali znacznie więcej błędów, co ułatwiło zadanie siatkarzom z Jastrzebia, którzy tym razem wygrali dość łatwo 19:25. W kolejnym, najciekawszym, moim zdaniem, secie, znów gospodarze odnieśli zwycięstwo dzięki bardzo dobrej grze Bartka Soroki i Sławomira Szczygła zarówno w ataku jak i w bloku, choć do drugiej przerwy technicznej rywale toczyli wyrównany pojedynek. Obok ładnych akcji w obu drużynach mnożyły się błędy i niedokładności, co zdecydowanie obniżyło poziom tego dramatycznego skądinąd widowiska. W kolejnym secie to gospodarze znów popełnili więcej błędów i musieli uznać wyższość rywali, którzy niczym specjalnym nie zaimponowali, oprócz tego, że wykorzystali bardziej chaotyczną grę przeciwników. I kiedy wydawało się, że mistrzowie Polski wywiozą z Sosnowca dwa punkty,
w szeregi podopiecznych Igora Prielożnego wkradły się nerwowość i chaos i po emocjonującej końcówce sosnowiczanie dość szczęśliwie uratowali dwupunktową zdobycz. Kolejny pojedynek tych dwóch zespołów pokazał, że ani Energia ani Jastrzębie nie prezentują stabilnej, równej formy i trudno będzie im stawić czoła najmocniejszym zespołom PLS. Obie drużyny nadal grają bardzo nierówno i bardzo nerwowo, z tą tylko różnicą, że sosnowiczanie odnoszą nawet w tych słabszych występach zwycięstwa, a Mistrzom Polski coraz trudniej jest wykrzesać z siebie wiarę w sukces, co ma na pewno wpływ na styl ich występów.
W drugim meczu AZS Politechnika Warszawa pewnie zwyciężyła AZS Nysę i podtrzymała swoją dobrą passę. Tylko w trzecim secie ambitnie grający siatkarze z Opolszczyzny nawiązali z rywalami w miarę równorzędną walkę, wygrywając tego seta 25:20. Pozostałe sety to dominacja siatkarzy trenera Felczaka, którzy w podobnym stylu jak w meczu z Mostostalem powstrzymywali ataki rywali i przeprowadzali skuteczne kontry, po których zdobywali kolejne punkty, budując w ten sposób przewagę. Na pewno było to zasługą przemyślanej i kombinacyjnej gry Jakuba Bednaruka, precyzyjnego przyjęcia i bardzo dobrej dyspozycji Krzysztofa Niedzieli, który w Nysie rozegrał najlepsze spotkanie od czasu powrotu na parkiet, w pełni zastępując słabiej grającego w tym meczu Gradowskiego. Zawodnicy trenera Salwina przegrali zarówno na skutek dobrej gry gości, jak też własnych niewymuszonych przez przeciwnika błędów. Seriami psuli zagrywki, nie kończyli ataków i niedokładnie przyjmowali odrzucające zagrywki gości, co uniemożliwiło sprawne rozegranie piłki i atak. Kiedy w trzecim secie gospodarze uporządkowali grę, co było niemałą zasługą Ratajczaka, który zmienił Maciończyka i Jarosza, który zastąpił Bartka Kurka nie radzącego sobie w tym meczu, okazało się, że" nie taki diabeł straszny". W ostatnim secie sytuacja znów wróciła do normy i mimo błędów Politechniki nysanie nie zdołali zbudować przewagi. Przegrywając od początku tej partii, ulegli gościom 16:25. Najlepiej ten mecz scharakteryzował Adam Kurek, który na pytanie dziennikarza o przyczynę porażki odpowiedział krótko: "Przegraliśmy, bo byliśmy słabsi" I chociaż serce bardzo chciało, aby to właśnie sąsiedzi zza miedzy wywalczyli w tym meczu przynajmniej dwa punkty, trzeba pogodzić się z jasnym i logicznym wyjaśnieniem doświadczonego siatkarza, który był z pewnością najjaśniejszym punktem swojej drużyny.
Przed nami jeszcze dwa spotkania tej kolejki, które rozegrane zostaną 24 listopada pomiędzy Pamapolem i Resovią oraz Skrą i PZU Olsztyn. Oba będą miały wpływ na układ czołówki tabeli ale także na sytuację na dole i w środkowej jej części. Porażka Mostostalu i Jastrzębskiego Węgla bardzo mocno skomplikowała i tak już niełatwą sytuację obu zespołów. Po pojedynku obu drużyn w szóstej kolejce Mostostal będzie musiał szukać punktów w meczach z zespołami z czołówki, co na pewno nie będzie łatwe, natomiast Jastrzębie czekają mecze z teoretycznie słabszymi rywalami, którzy pokazali już w tym sezonie, że grać w siatkówkę potrafią i na pewno nie ulękną się utytułowanego przeciwnika. W najtrudniejszej sytuacji są siatkarze z Nysy, którzy do tej pory nie wygrali ani jednego spotkania, ale nadal pozostają groźni we własnej hali i zdeterminowani do odniesienia pierwszego sukcesu.
Końcówka tej serii zapowiada się bardzo interesująco i, miejmy nadzieję, będzie bardziej szczęśliwa dla naszego "Mosto", któremu życzymy twórczego spokoju i odbudowania formy.
Autor: Janusz Żuk
|