Okiem kibica:
VIII kolejka PLS
Opinie na temat wyboru najlepszego spotkania VIII kolejki mogą być zgoła odmienne w zależności od klubowych preferencji i osobistych zapatrywań kibiców, ale wierzę, że dla większości fanów siatkówki w Polsce, a dla kibiców Mostostalu i Pamapolu w szczególności, na to miano zasłużył pojedynek tych dwóch drużyn rozegrany w sobotnie popołudnie. Świadczy o tym obecność ekipy telewizyjnej, dzięki której to spotkanie mogły obejrzeć rzesze sympatyków obu zespołów w całej Polsce, a także wypełniona po brzegi hala Polonia i gorąca atmosfera na trybunach przypominająca nie tak odległe czasy, kiedy oba zespoły grały o najwyższe tytuły. Decydujące znaczenie miał jednak poziom emocji na parkiecie i męska walka o każdy punkt w wykonaniu obu zespołów, które sprawiły, że zgromadzeni w hali i przed telewizorami sympatycy siatkówki, nie mogli narzekać na brak emocji, a momentami również na poziom sportowy oglądanego widowiska.
Chociaż był to mecz jednego z liderów tegorocznych rozgrywek z zespołem, który do niedawna po kilku porażkach miał na swoim koncie zaledwie 5 punktów, czuło się, że obie drużyny godnie nawiążą do historycznej spuścizny swoich poprzedników, bo, jakby na to nie patrzeć, pomiędzy tymi zespołami od dawna nie dochodziło do zwyczajnych ligowych potyczek, a każdy mecz miał swoją dramaturgię, liczne podteksty i własną historię. Tak było i tym razem.
Po zwycięstwie kędzierzyńskiego zespołu nad olsztyńskim PZU AZS-em odżyły nadzieje fanów Mostostalu na lepsze wyniki ich ulubieńców, a także na kolejne zwycięstwa i dobrą grę. Myślę, że i tym razem siatkarze Mostostalu nie zawiedli swoich kibiców i po pierwszych dwóch wygranych setach znów mogli stać się sprawcami ogromnej sensacji, ogrywając za trzy punkty drużynę trenera Skorka w jej własnej hali przed żywiołowo zagrzewającą ich do walki własną publicznością. Myślę, że zabrakło nieco siatkarskiej dojrzałości i zwykłego boiskowego cwaniactwa, że tak się nie stało i że nasi zawodnicy pozwolili przeciwnikowi na odbudowanie się po dwóch przegranych setach. W tym momencie należą się słowa uznania zawodnikom Pamapolu. Jednak w żadnym stopniu ten fakt nie umniejsza tego, co zobaczyliśmy na parkiecie w pierwszych dwóch odsłonach, kiedy to nasz zespół toczył równorzędny pojedynek z drużyną gospodarzy,
wykazując się większym zdecydowaniem w końcówkach. Znów na pochwałę zasłużył Piotr Lipiński, który wielokrotnie przyjmował na siebie rolę lidera i konstruktora akcji, popisując się nieszablonowymi rozwiązaniami, znów Olejniczak niemiłosiernie bombardował boisko rywali, znów dobrze grał środek - i to nie tylko Kmet, ale również Januszkiewicz. Znacznie poprawiła się też asekuracja i gra obronna całego zespołu. Zabrakło może nieco zimnej krwi i spokoju Marcelowi Gromadowskiemu, ale najważniejsze jest, że nasz młody atakujący ma szansę gry w wyjściowej szóstce i stale zdobywa doświadczenie boiskowe. Właśnie ono jest mu niezwykle potrzebne, jeśli ma wyrosnąć na rasowego zdobywcę punktów dla "Mosto". Chociaż czasem ponosi go młodzieńcza fantazja, nieraz udowodnił, że wiele już potrafi i stale się rozwija.
W ekipie gości najlepsze wrażenie zrobił na widzach Grzegorz Szymański, który w całym spotkaniu zdobył 20 punktów i rzadko mylił się w ataku, chociaż i jemu zdarzyło się kilka błędów w ważnych momentach. Bardzo równo grał też Krzysztof Gierczyński. W pierwszych dwóch partiach słabszy występ zaliczył z pewnością Paweł Woicki, ale odrodził się w kolejnych setach i to jemu w dużej mierze częstochowianie mogą zawdzięczać sobotnie zwycięstwo. Jeszcze raz okazało się, że Paweł nie może być niewolnikiem taktycznych rozwiązań trenerów, bo te wiążą mu ręce. Jak na artystę przystało, lubi "grać swoje" i wtedy czuje się dopiero wolny. Cichym ojcem zwycięstwa Pamapolu był w sobotę również Piotr Gacek, który w tym sezonie wyrasta na najlepszego libero w naszym kraju. Obdarzony bardzo dobrym przyjęciem i posiadający niezwykły zmysł ustawienia na boisku w grze obronnej,
jest praktycznie nie do pokonania, jeśli tylko piłka zmierza w sektor przez niego kontrolowany, co nie tylko utrudnia rywalowi zagrywkę, ale zmusza go do szukania innego kierunku w ataku, a to czasem kończy się przysłowiową "czapą".
W sobotę stanęły naprzeciw siebie dwa młode siatkarskie zespoły i dobrze zaprezentowały się publiczności. Nieobciążony presją wyniku Mostostal pokazał, że umie grać z najlepszymi i nie boi się walki na parkiecie. Może to tylko cieszyć wszystkich kibiców kędzierzyńskiej drużyny. Porażka pojawiła się w tym samym momencie, kiedy zrodziła się gorąca chęć sprawienia kolejnej niespodzianki, ale tylko kwestią czasu jest, kiedy ten zespół okrzepnie i nauczy się kalkulować. Ważny pozostaje styl gry, a ten może rodzić optymizm.
Bardzo ciekawy mecz obejrzeli kibice zgromadzeni w hali Podpromie w Rzeszowie, gdzie miejscowa Resovia zmierzyła się z Górnikiem Radlin. Obu zespołom bardzo zależało na wywalczeniu kompletu punktów w tym spotkaniu, gdyż dla jednego z nich właśnie zdobycz z bezpośrednich spotkań może okazać się najważniejszą zaliczką w walce o utrzymanie w lidze. Atmosferę nerwowości czuło się na parkiecie od samego początku meczu, a dodatkowym powodem niepewności był fakt, że trener rzeszowian miał do dyspozycji jedynie ośmiu zdrowych zawodników oraz Pawła Kupisza wchodzącego tylko na pojedyncze piłki. Na środku zagrali znów nominalni skrzydłowi: Pawłowski i Pieczonka, co w konfrontacji z bardzo dobrze grającymi środkowymi przeciwnika mogło być poważnym zagrożeniem. Zgodnie zresztą z przewidywaniami goście większość swoich ataków przeprowadzali właśnie tą strefą,
zdobywając w ten sposób większość punktów, ale sam środek nie wystarczył tego dnia, aby pokonać zmotywowany do odniesienia zwycięstwa zespół gospodarzy. Co prawda Szabelski tylko raz pomylił się w ataku i był najlepszym zawodnikiem w zespole gości, jednak gospodarze pod kierunkiem Kozłowskiego grali bardziej urozmaiconą siatkówkę i od drugiego seta dyktowali warunki gry na parkiecie. Kolejne trzy punkty na koncie nie tylko poprawiły nastroje w zespole Jana Sucha, ale pozwoliły zawodnikom z nadzieją patrzeć w przyszłość.
Kolejne zwycięstwo Skry umocniło zespół Ireneusza Mazura na prowadzeniu w tabeli PLS, ale trzypunktowa zdobycz w meczu z teoretycznie słabszym zespołem Energii Sosnowiec nie przyszła wcale bełchatowianom łatwo. Już pierwszy set zapowiadał nie lada emocje na boisku i ciężką przeprawę gospodarzy. Warto nadmienić, że do drugiej przerwy technicznej goście prowadzili nie tylko wyrównany pojedynek, ale wyraźnie dominowali na boisku i dopiero mocna zagrywka Roberta Milczaraka wyprowadziła gospodarzy na prowadzenie, co w konsekwencji otworzyło im drogę do zwycięstwa w tym secie. Podobnie było również w drugiej odsłonie tego niezwykle zaciętego meczu. Kiedy wydawało się, że siatkarze Mariana Kardasa nie podniosą się już po dwóch przegranych setach, a gospodarze osiągnęli wyraźną przewagę w kolejnym secie, okazało się, że nie ma takiego wyniku, z którego nie można by nawiązać równorzędnej walki i wygrać.
Błędy siatkarzy Skry i dobra końcówka gości sprawiły, że tym razem to oni mogli cieszyć się ze zwycięstwa i przedłużenia nadziei na lepszy wynik. Początek czwartego seta zresztą zapowiadał taki właśnie scenariusz, ale, niestety, z każdą piłką zawodnicy Energii tracili siły i musieli uznać wyższość gospodarzy, chociaż zaliczyli na pewno jeden z lepszych swoich występów. Bardzo dobre spotkanie zagrali Łukasz Żygało, a także Bartek Sroka i Jakub Łomacz. W pierwszych setach nieźle radził sobie Szymon Żurawski. Trudno powiedzieć, jak potoczyłyby się losy tego meczu, gdyby Energii udało się utrzymać prowadzenie w pierwszym secie i wywalczyć zwycięstwo, a tak pozostało tylko dobre wrażenie, które goście zostawili w Bełchatowie wraz z punktami wywalczonymi przez gospodarzy
Niesiona na fali ostatnich zwycięstw Politechnika Warszawa nie sprostała wyraźnie odrodzonemu mistrzowi Polski i uległa mu w trzech setach. Pierwszy set zapowiadał bardzo wyrównane spotkanie, w którym goście przeciwstawili gospodarzom precyzyjne rozegranie Jakuba Bednaruka i bardzo dobra grę środkiem w wykonaniu Bartosza Szcześniewskiego i Tomasza Kowalczyka. Niezłą partię rozgrywał w tym czasie również Krzysztof Grzesiowski. Od drugiego seta jednak to gospodarze przejęli całkowicie inicjatywę. Lepiej zaczął grać środek jastrzębian, a szczególnie daniel Pliński, który stanowił zaporę nie do przejścia dla gości, wyraźnie rozkręcili się Przemysław Michalczyk i obaj Portorykanczycy, co zaowocowało szybkim zwycięstwem. Goście natomiast nie tylko nie radzili sobie w ataku, ale popełnili zbyt dużo błędów przy piłkach sytuacyjnych i tym razem musieli uznać wyższość rywali,
chociaż na taki stan zanosiło się już w meczu z Radlinem, w którym podopieczni trenera Felczaka również wykazywali oznaki zmęczenia. Jastrzębie po tym zwycięstwie przegoniło już Politechnikę w ligowej tabeli, wyprzedzając zespół Politechniki o dwa wygrane sety.
Zgodnie z przewidywaniami nyscy siatkarze nie powiększyli w wyjazdowym meczu swojego dorobku punktowego w konfrontacji z olsztyńskim AZS-em i mimo tego, że trener Ryś dał szansę w tym meczu swoim rezerwowym, goście nie nawiązali z nimi walki, jeśli nie liczyć jednego wygranego seta. Od początku spotkania w wyjściowej szóstce kibice ujrzeli na boisku Marcina Mierzejeswkiego na pozycji libero i Patryka Czarnowskiego, który zastąpił Wojciecha Grzyba. W wyjściowej szóstce zagrali również Marcin Możdżonek i Mariusz Szyszko. Na zmiany wchodził też Maciej Alancewicz. Od samego początku gospodarze narzucili siatkarzom z Nysy swoje warunki gry: odrzucili ich zagrywką i postawili blok, co przyniosło skutek w postaci dość dużej przewagi. Kiedy goście nieco uporządkowali grę i byli zdolni do nawiązania równorzędnej walki, było już za późno na odrobienie strat.
Po drugim, bardziej wyrównanym secie, wygranym jednak przez olsztynian, w trzeciej partii przyszła kolej na zwycięstwo gości. Gospodarze zaczęli popełniać błędy w zagrywce, a goście poprawili jakość przyjęcia i to wystarczyło do tego, aby zespół skuteczniej mógł grać w ataku. Jednak wprowadzenie na parkiet Pawła Papke i Pawła Zagumnego w czwartym secie zmieniło obraz gry i dało gospodarzom zwycięstwo. Trener Ryś mógł wypróbować swoich rezerwowych, wśród których na wyróżnienie zasłużyli szczególnie Marcin Mierzejewski i Bartosz Czarnowski. Okazało się jednak, że do zwycięstwa nawet ze słabszymi zespołami niezbędna jest obecność tych podstawowych, a młodzi muszą się jeszcze sporo nauczyć. Warto nadmienić, że pojedynek pomiędzy obu zespołami miał charakter "rodzinnej batalii rodziny Rysiów", w której tym razem zwycięstwo odniósł junior rodu, ale nikt chyba nie spodziewał się, że może być inaczej.
Za nami osiem kolejek spotkań ligowych i tylko jeszcze jeden mecz do rozegrania pozostał każdemu zespołowi przed przerwą świąteczną. Kolejne spotkania uzmysłowiły nam, że w obecnym układzie sił w PLS, jedynie AZS Nysa nie zdołał nawiązać walki z przeciwnikami. Pozostałe zespoły są zdolne do tego, aby wygrywać nawet z tymi najmocniejszymi i jeszcze nieraz na pewno to udowodnią. Od kilku kolejek do walki włączył się mistrz Polski, który odniósł już trzecie zwycięstwo z rzędu i wyraźnie zbliżył się do czołówki, prezentując coraz lepszą formę. Dobrze zagrał w kolejnym już meczu Mostostal, który sporo problemów sprawił obecnie najlepszej, moim zdaniem, drużynie w PLS, jaką jest Pamapol i mógł pokusić się nawet o zwycięstwo na wyjeździe. Bardzo ciekawie zrobiło się w środkowej części tabeli, gdzie jeszcze wiele zdarzyć się może i nawet przedostatni Górnik Radlin ma szansę walczyć o czwarte miejsce.
Czeka nas więc wiele emocji na boiskach serii A, a najbliższe już w sobotę i niedzielę, kiedy zespoły rozegrają ostatnia kolejkę tej rundy rozgrywek.
Autor: Janusz Żuk
|