"Siatkówka całą dobę" -
- mówi Wanda Pietrzyk
- Jak jest niekorzystny wynik, to cały weekend przeżywamy, potrafimy nawet nie odzywać się do siebie - mówi Wanda Pietrzyk, dyrektor kędzierzyńskiej Zaksy i żona prezesa klubu siatkarskiego
Jacek Konopacki: Trudno być żoną prezesa klubu siatkarskiego?
Wanda Pietrzyk: Z jednej strony jest to bardzo trudne, bo żyjemy siatkówką od rana do wieczora, niemalże przez 24 godziny na dobę. Przynosimy pracę do domu, tematy związane z siatkówką zdecydowanie dominują. Zwłaszcza ostatnio praktycznie o niczym innym nie rozmawiamy. Z drugiej strony są też plusy. Oboje robimy to, co kochamy, i możemy wspólnie dzielić swoją pasję, a poza tym przynajmniej po 41 latach małżeństwa mamy o czym ze sobą rozmawiać (śmiech ).
J. Konopacki: Jak to się stało, że została pani dyrektorem klubu?
W. Pietrzyk: Mąż podszedł mnie fortelem. Kiedy w 1994 roku wszystko kompletnie się rozsypywało, nie było pieniędzy w klubie, on próbował to wziąć na siebie, na Mostostal. Ostro dyskutowaliśmy na ten temat, bo wiadomo: rano będzie w pracy, po południu w klubie i w domu nie będzie go już w ogóle. Zaproponował więc, że zatrudni mnie w klubie, aby - jak go nie będzie - ktoś był pod ręką, żeby w domu przekazać co i jak. No i byśmy cały czas mieli kontakt z siatkówką i klubem. Tak się złożyło, że akurat nie pracowałam i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Trudno było się gdzieś zatrudnić, więc przystałam na propozycję małżonka. Tak się wciągnęłam, że jestem tu już tyle lat...
J. Konopacki: Mąż jeździ niemal na wszystkie spotkania Zaksy. A pani?
W. Pietrzyk: Kiedyś jeździłam częściej, teraz nie. Po meczu w autobusie są różne dyskusje, wszyscy mają jakieś swoje sprawy do obgadania, a tu siedzi kobieta i się krępują. Niech mają swobodę na wymianę doświadczeń, radości czy ostrzejszych słów. Nie chcę im przeszkadzać.
J. Konopacki: Ale w domu pewnie interesuje się pani, jak im poszło?
W. Pietrzyk: Oczywiście. Nawet jak nie ma mnie na meczu na wyjeździe, cały czas kontaktuję się z mężem. Pytam, jak wygląda wszystko na miejscu, czy spokojnie dojechali, jak hotel, jak podoba się siatkarzom, itd. Mąż musi mi wszystko dokładnie opisać, tak jakbym to widziała swoimi oczami (śmiech ). Nieraz nawet już nie odbiera, bo jest na hali, ale i tak dzwonię, aby się dowiedzieć szczegółów. Oczywiście śledzę na bieżąco to, co się dzieje, a jeśli jest transmisja w telewizji, to uważnie oglądam.
J. Konopacki: Kto bardziej denerwuje się na meczu: pani czy mąż?
W. Pietrzyk: Obydwoje bardzo przeżywamy. Czasami się zapominam i nawet jak siedzi w pobliżu jakaś rodzina z dzieckiem, to lecą niecenzuralne słowa, a muszę jeszcze przecież obserwować małżonka, bo on strasznie się denerwuje.
Siatkówką pasjonujemy się obydwoje, jesteśmy tak nerwowi, że czasem emocje przenosimy z hali do domu. Jak jest niekorzystny wynik, to cały weekend przeżywamy, potrafimy nawet nie odzywać się do siebie, bo jest to punkt zapalny. Ja coś palnę albo on i będzie awantura.
Ten sezon był różny, sporo meczów, po których byliśmy niezadowoleni, ale to przecież jest sport i trudno zawsze sięgać po laury. Kibice potrafią jeszcze zadzwonić i nas dodatkowo denerwować. Mówię im wtedy, aby dali spokój, aby nas nie dołowali, przecież atmosfera w drużynie jest dobra, wszyscy chcą wygrywać, ale nie zawsze to się udaje.
Źródło: Gazeta.pl
|