Sezon 2004/2005
XIII kolejka PLS
Mostostal vs. Politechnika Warszawa
(25:21, 24:26, 23:25, 20:25)
Składy:
Mostostal: Lipiński, Serafin, Olejniczak, Kmet, Januszkiewicz, Gromadowski, Kubica (l) oraz Musielak, Stancelewski, Szramek
AZS Politechnika: Bednaruk, Szulc, Gradowski, Malicki, Kowalczyk, Niedziela, Dyżakowski(l) oraz Grzesiowski, Peciakowski, Drabkowski, Małecki
Politechnika nigdy nie była wygodnym przeciwnikiem dla Mostostalu, co dobitnie ilustrują bilans i wyniki rozegranych spotkań zarówno w lidze jak też w Pucharze Polski. Warto w tym miejscu przypomnieć wymęczone zwycięstwo 3:2 w ubiegłym sezonie na własnym parkiecie i zacięty mecz w Warszawie w fazie grupowej Pucharu Polski zakończony niespodziewaną porażką naszej drużyny oraz odniesione z trudem zwycięstwo w spotkaniu rewanżowym w Kędzierzynie, które otworzyło nam drogę do turnieju finałowego w Olsztynie.
Wydawało się jednak, że perspektywa wejścia do pierwszej czwórki i atut własnej hali wystarczą, aby tym razem w XIII kolejce PLS to nasz Mostostal schodził z parkietu jako zwycięzca i zdobywca kompletu punktów, zwłaszcza, że przeciwnik, jak to już wcześniej napisałem i podtrzymuję, prezentuje jedynie poprawny poziom i ze wszech miar był do ogrania.
Zresztą początek tego spotkania w pełni potwierdzał przewidywania przedmeczowe, że czeka nas ciężki mecz ( łatwych w tym sezonie nie będzie), ale wiele atutów leży po naszej stronie boiska. Po wstępnej wymianie ciosów i wzajemnym badaniu słabych i mocnych punktów Mostostal uzyskał przewagę i pewnie wygrał te partię 25:21, wypracowując dobry zadatek na następne sety.
W drugim secie to warszawianie ruszyli do natarcia i uzyskali trzypunktową przewagę, jednak dzięki dobrej zagrywce Arka Olejniczaka Mostostal odrobił straty i wyszedł na prowadzenie. Kiedy na tablicy widniał wynik 23:18 dla naszego zespołu, a zwycięstwo w tym secie wydawało się już tylko kwestia czasu, stało się coś, co nigdy nie powinno się zdarzyć: kędzierzyńscy siatkarze uwierzyli, że ten set wygra się sam i wskutek licznych błędów w ataku, który, niestety, nie był najmocniejszą bronią naszego zespołu w tym meczu, pozwolili gościom doprowadzić do stanu 23:23, aby w końcu oddać zwycięstwo w tej partii.
Zbytek gościnności okazał się nader brzemienny w skutkach. Podłamani przegraną w poprzedniej partii gospodarze, co prawda nadal walczyli o zwycięstwo, ale w ich poczynaniach dostrzec można było nerwowość. Do drugiej przerwy technicznej trwała wyrównana walka, ale tym razem końcówka należała już zdecydowanie do gości, którzy widząc bezradność i brak zrozumienia w ekipie gospodarzy, poczynali sobie coraz śmielej, zwłaszcza, że blok, który powinien być jedną z najsilniejszych broni naszego zespołu, nie utrudniał im tego zadania.
Na nic się zdało wprowadzenie Rafała Musielaka i Karola Sramka w czwartej i ostatniej partii tego spotkania, w której goście już spokojnie kontrolowali sytuację na parkiecie, mimo rozpaczliwych prób zmiany rezultatu podejmowanych parokrotnie z naszej strony. Brak wiary w zwycięstwo po naszej stronie był aż nadto widoczny, co dodawało gościom pewności, że "trzynastka" w ich przypadku może okazać się bardzo szczęśliwa.
Na gorąco po meczu trudno oceniać jego przebieg, zwłaszcza, że wynik tego spotkania mógł być zgoła inny i wtedy najwięksi malkontenci "pialiby z zachwytu". Trudno też powiedzieć, czy to Mostostal przegrał to spotkanie, czy wygrała Warszawa. Ani jedna, ani druga drużyna nie miała dzisiaj swego dnia, ale zwycięzców krytykować nie wypada, zwłaszcza, że byli gośćmi, a o grze gospodarzy trudno coś dobrego powiedzieć. Jeśli coś martwić może oprócz porażki w tym meczu, to brak zrozumienia w zespole w sytuacjach trudnych, kiedy gra się wyraźnie nie układa.
Porażki są tak samo wpisane w sport jak i zwycięstwa, i nie można rozdzierać szat tylko dlatego, że coś się nie udało Dlatego trudno zrozumieć gwizdy kibiców po meczu. Sport ma to do siebie, że tylko jeden zespół może wygrać, a dzisiaj udało się to naszym przeciwnikom i za to należą się im gratulacje...
Autor: Janusz Żuk
|