"To będzie nasze święto" -
- mówi Michał Masny
Jacek Żuk: Został Pan po raz drugi wybrany najlepszym siatkarzem Słowacji. Jak to się robi? Wystarczy być dobrym siatkarzem, czy też trzeba mieć pewną charyzmę, tzw. osobowość medialną?
Michał Masny: To pytanie powinno być skierowane raczej do tych, którzy wybierali poszczególnych zawodników w tej ankiecie...Ale myślę, że po trosze jedno i drugie ma wpływ na decyzję głosujących. Na pewno trzeba być dobrym siatkarzem, ale osobowość medialna też jest wskazana, zresztą, moim zdaniem, wszyscy sportowcy w jakimś sensie są show-manami, bo przecież występują po to, aby bawić ludzi.
J. Żuk: Wśród kibiców ma Pan ścisły fan-club, złożony z rodziny, która często przyjeżdża na mecze. Jak daleko mają oni do Kędzierzyna?
M. Masny: Moja żona z dziećmi mieszkają ze mną w Kędzierzynie, więc zawsze przychodzą na mecz, kiedy są zdrowi. Niemal na każdy mecz przyjeżdża mój brat ze Słowacji, który ma 150 km do Kędzierzyna. Czasami kibicują nam moi bardzo dobrzy przyjaciele z Opavy, w której kiedyś grałem przez 2 lata. To jest tylko 60 km, czyli jakaś godzinka jazdy.
J. Żuk: Czy te wizyty oznaczają, że jest Pan człowiekiem raczej rodzinnym?
M. Masny: Mógłbym tak powiedzieć... w każdym razie staram się każdą wolną chwilę, jeśli jest to tylko możliwe, poświęcać rodzinie i przyjaciołom, mimo że w sezonie tego wolnego czasu jest niewiele. Jeśli my z żoną nie możemy ich odwiedzić, to oni przyjeżdżają do nas i tak to się nam udaje.
J. Żuk: Słowacja, Czechy, roczny wypad do Austrii, potem Sosnowiec i teraz Kędzierzyn. Czy to oznacza, że od podróżowania woli Pan raczej pobyt blisko domu?
M. Masny: Nie mam nic przeciwko temu, aby grać daleko od domu, ale do tej pory jakoś tak toczyła się moja kariera. Tylko raz wpływ na decyzję moją i żony miała odległość od domu. Gdy odchodziłem z Kladna, miałem ofertę z Francji, ale zdecydowałem się na granie w Opavie, bo żona była w ciąży i nie chcieliśmy tak daleko wyjeżdżać.
J. Żuk: Czym zatem kieruje się Pan przy wyborze klubu?
M. Masny: Jest dużo czynników, które o tym decydują: poziom ligi w danym kraju, organizacja klubu, kto będzie grał w klubie i kto go będzie prowadził, no i oczywiście warunki finansowe...
J. Żuk: Na boisku jest pan bardzo żywiołowy i charyzmatyczny, a w domu? Jak określają Pana znajomi?
M. Masny: Czasami jestem żywiołowy, a czasami spokojny...Wszystko zależy od sytuacji. Ale mam, taką nadzieję, że mówi się o mnie tylko dobrze (śmiech).
J. Żuk: Jak spędza Pan swój wolny czas? Co Pan robi po powrocie z treningów?
M. Masny: Cały swój wolny czas spędzam z rodziną. Kiedy natomiast dzieci z żoną przebywają na Słowacji, to prowadzę takie klasyczne siatkarskie życie. Po treningu na obiad, potem jakiś film, drzemka i znów na trening.
J. Żuk: A wymarzone wakacje? Gdzie by je Pan spędził i jak by wyglądały? Raczej byłby to wypoczynek aktywny czy ciągłe leniuchowanie bez trosk i zmartwień?
M. Masny: Nie mam jakiegoś wymarzonego miejsca, ale na pewno chciałbym tam pojechać z moją rodziną. Myślę, że byłoby i trochę leniuchowania, i jakaś mała aktywność...
J. Żuk: Wyobraźmy więc sobie taką sytuację. Ktoś w czasie wakacji proponuje Panu grę w siatkówkę. Nie trzeba Pana dwa razy namawiać czy też nie chce Pan słyszeć o czymś takim podczas urlopu?
M. Masny: Zaraz po zakończeniu sezonu chcę trochę odpocząć od siatkówki, ale to nie trwa zbyt długo. Myślę, że po tygodniu odpoczynku nie trzeba by mnie dwa razy namawiać.
J. Żuk: Rozgrywający to mózg drużyny. W końcówkach decyduje o tym, komu zaufać, komu dać piłkę. Czy w takiej kryzysowej sytuacji ufa Pan raczej taktyce czy intuicji?
M. Masny: To zależy i od trenera, i od sytuacji. Są trenerzy, którzy wymagają od zawodników bezwzględnego podporządkowania taktyce i są tacy, którzy zostawiają zawodnikom jakiś procent decyzji. Myślę, że najlepiej jest wtedy, gdy zachowana jest równowaga. Jesteśmy na boisku po to, żeby sobie pomagać. Czasami zawodnicy też mogą pomóc podjąć jakąś dobrą decyzję, a czasami powinni zaufać doświadczeniu szkoleniowca.
J. Żuk: Czy trener Stelmach daje Panu wolną rękę, czy też narzuca pewne zagrania?
M. Masny: To, o czym mówiłem wcześniej, dotyczy również trenera Stelmacha. Czasami trener sam podejmuje decyzję i narzuca ją nam, a czasami ustala z nami kolejną akcję.
J. Żuk: Mistrz Włoch - to chyba jeden z najtrudniejszych rywali, jakiego można sobie wyobrazić. Jak do tego podchodzicie? Pracujecie jeszcze bardziej, obawiacie się rywala czy traktujecie go jak zwykłego przeciwnika?
M. Masny: Ja już nie mogę doczekać się tych meczów, bo uważam, że gra przeciwko takiej drużynie, to jest święto. Pracujemy jednak tak samo jak do tej pory- ani więcej, ani mniej. Piacenza jest naprawdę mocnym zespołem, ale nie obawiamy się go.. Respekt tak, ale to wszystko...
J. Żuk: Jak odbiera Pan awans do Challenge Round? Czy to już jest sukces, czy raczej dopiero kolejny mecz na drodze do celu?
M. Masny: Uważam, że to już jest sukces. Pokonaliśmy dobrą drużynę z Izmiru, no i teraz właśnie czeka nas siatkarskie święto. Po to trenujemy cały rok, aby grać takie mecze jak z Izmirem i Piacenzą...
J. Żuk: Czy nie męczy Was taka liczba spotkań? Często gracie 2 razy w tygodniu? Odczuwacie jakieś dolegliwości?
M. Masny: Dla mnie to jest doskonały układ - mniej sie trenuje, a dużo sie gra. Oczywiście, musi być wszystko w porządku ze zdrowiem. Czasami odczuwamy zmęczenie po meczach albo po dalekich podróżach, ale zawodnicy szybko sie do tego przyzwyczają i potem rytm dwóch meczów w tygodniu jest normalny
J. Żuk: Dziękuję za rozmowę i życzę wielu sukcesów w tym sezonie.
|