Podsumowanie X kolejki PLS
Siatkarze po miesięcznej przerwie powrócili na parkiety, aby rozpocząć rundę rewanżową Tak jak należało się spodziewać, w X kolejce zawodnicy nie sprawili kibicom większych niespodzianek i w tych meczach, w których zespoły z dołu tabeli spotykały się z drużynami wyżej notowanymi, wygrywali faworyci. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na spotkanie AZS-u Nysa ze Skrą Bełchatów należące do takiej kategorii. Właśnie w tym meczu było najwięcej walki, a w wynik 3:0, sygnalizujący łatwe zwycięstwo lidera, zupełnie nie odzwierciedla poziomu emocji na parkiecie i na trybunach. Dlatego wbrew wszystkiemu, ten mecz w moim odczuciu należałoby uznać najbardziej emocjonujące spotkanie ostatniej kolejki PLS.
Trener Ireneusz Mazur pozostawił na ławce Roberta Szczerbaniuka, Piotra Gruszkę i Mariusza Wlazłego, a do gry desygnował Damiana Dacewicza, Michała Chadałę i Pawła Maciejewicza. Natomiast w drużynie gospodarzy zadebiutowali Artur Augustyn, Maciej Kordysz i Rafał Kwasowski, którzy prezentowali się bardzo dobrze, na tle swoich "starszych" kolegów.
Pierwszy set rozpoczął się od dobrych zagrywek Roberta Milczarka, co sprawiło, że bardzo szybko było już 7:4 dla gości. Jednak nysianie nie poddali się łatwo. Na skrzydłach szaleli Maciej Kordysz i Adam Kurek, przez co przewaga Skry skurczyła się tylko do jednego punktu (11:10). Właśnie wtedy zaprezentował swoje piłkarskie umiejętności dobrze znany na Opolszczyźnie Michał Chadała, który nogą przebił piłkę na stronę rywali, co wprawiło w tak duże osłupienie zespół z Nysy, że zawodnicy tej drużyny nawet nie ruszyli się do piłki spadającej prosto w ich część parkietu. Kolejne akcje także należały do Michała Chadały, który wyraźnie podbudowany poprzednim zagraniem wspaniale obijał blok przeciwników i wkrótce na tablicy wyników widniało 13:18. Od tego momentu zespół Skry przejął kontrolę nad grą w tym secie i rozstrzygnął go na swoja korzyść.
W drugiej partii o wyniku decydowali tylko gospodarze, którzy co chwilę oddawali za darmo punkty, pozwalając Skrze wyjść na prowadzenie (2:5, 9:12), aby potem zerwać się do szaleńczego pościgu i dogonić rywali (8:8, 13:13). Od wspomnianego 13:13 oba zespoły toczyły wyrównany pojedynek, aż do stanu 20:19, kiedy to w polu zagrywki pojawił się Robert Milczarek i wyprowadził zespół na prowadzenie 24:19, co w konsekwencji przełożyło się na wygraną.
W trzecim secie kolegów z zespołu akademików do walki poderwał młodziutki Bartosz Kurek. Zespół z Nysy ku uciesze miejscowej publiczności prowadził 6:3. Jednak doświadczeni gracze z Bełchatowa nie złożyli broni. W ataku królowali Robert Milczarek, Michał Chadała, a także od czasu do czasu środkowi. Wkrótce był już remis (11:11), a chwilę później bełchatowianie prowadzili 19:14. Wtedy ocknęli się akademicy, którzy zdobyli trzy punkty pod rząd i zbliżyli się na dwa punkty do drużyny gości. Jednak niefrasobliwa zmiana trenera (Rafał Dymowski wszedł za Bartosza Kurka, a Jarosław Maciończyk za Waldemara Kaczmarka) przesądziła o losach spotkania. Chwilę później zawodnicy Skry mogli świętować zwycięstwo w tym meczu.
W tym spotkaniu ujrzeliśmy odmieniony zespół z Nysy. Waleczną, ambitną i ciekawą drużynę, której jeszcze, co prawda, brakuje trochę zgrania, ale która prezentuje się znacznie lepiej niż jesienią. Transfery dokonane w czasie przerwy (Artur Augustyn, Rafał Kwasowski, Maciej Kordysz, Waldemar Kaczmarek i Bartosz Kisielewicz) okazały się trafne, gdyż to właśnie nowo pazyskani zawodnicy stanowili w tym meczu o sile zespołu. Wprawdzie nie wystarczyło to na lidera tabeli, ale już dziś wiadomo, że nie można lekceważyć tej drużyny. Nysianie podeszli do drugiej rundy rozgrywek bardzo umotywowani i na pewno wszystkie spotkania potraktują jak najważniejszy mecz sezonu.
Fachowcy i kibice siatkówki szczególną uwagę zwracali na dwa mecze: Mostostalu z Energią Sosnowiec i Pamapolu z Politechniką Warszawa.
Pierwsze z wymienionych spotkań spełniło oczekiwania i wymagania kibiców. Było ciekawe, obfitowało w wielokrotne zwroty akcji i do końca trzymało w napięciu, przez co mogło zaspokoić wymagania najwybredniejszych koneserów siatkówki i nie pozwoliło się nudzić nawet tym fanom, którzy nie byli związani z żadną z drużyn.
W przedmeczowych sondażach kibice częściej stawiali na zwycięstwo gości, zwracając uwagę na zwyżkę formy kędzierzynian w ostatnich spotkaniach rundy jesiennej oraz na zmiany w składzie gospodarzy, którzy stracili w przerwie aż trzech zawodników, w tym dwóch odgrywających w zespole podstawową rolę. Jednak bardziej powściągliwi sygnalizowali, że zarówno Mostostalowi jak i Energii bardzo będzie zależało na podreperowaniu nie największego dorobku punktowego i wynik tego meczu pozostanie otwarty niemal do ostatniego gwizdka sędziego. Okazało się, że rację mieli ci, którzy oczekiwali zaciętego i emocjonującego meczu, mając w pamięci spotkanie inaugurujące rozgrywki PLS z października ubiegłego roku, w którym do ostatniej piłki ważyły się losy zwycięstwa.
Początek tego spotkania nie zapowiadał jednak aż takich emocji. Mostostal wyraźnie objął prowadzenie, grając konsekwentnie zagrywką i blokiem, a gospodarze nie potrafili znaleźć recepty na przemyślaną i skuteczną grę gości. Duża w tym "zasługa" niedoświadczonego Mariusza Syguły, który grając skrzydłami raz po raz zmuszał Cyvasa i Łomacza do przegranych pojedynków z kędzierzyńskim blokiem. Jeżeli do tego dołożymy kłopoty z przyjęciem zagrywki, zwycięstwo dobrze grającego w tym secie Mostostalu nie podlegało dyskusji.
Kiedy wydawało się już, że po tym, co ujrzeliśmy w pierwszym secie, porażka gospodarzy jest tylko kwestią czasu, w następnej partii role się odwróciły. "Do gry wrócili Łomacz i Cyvas", a wprowadzenie Legienia za Sorokę poprawiło przyjęcie i to Energia zaczęła rozdawać karty, uzyskując niewielką przewagę na początku seta. Zirytowany takim stanem rzeczy zespół gości odrobił jednak straty, doprowadzając do remisu, ale, jak to często bywa w takich sytuacjach, pogoń skończyła się zadyszką i ostatecznie zawodnicy Mostostalu musieli pogodzić się z przegraną w tej partii, mimo dobrej gry.
Prawdziwy mecz rozpoczął się jednak dopiero w czwartej partii, w której Mostostal przez cały czas dyktował warunki, mając w pamięci wysoką porażkę w poprzednim, również przegranym trzecim secie. Do drugiej przerwy technicznej nasi zawodnicy znów grali pomysłowo i ofiarnie jak w pierwszej odsłonie tego meczu, swojej szansy na dwa cenne punkty szukając w tie-breaku Jednak właśnie w tym momencie coś zacięło się w sprawnie działającym zespole, a niesieni dopingiem kibiców gospodarze nie tylko doprowadzili do wyrównania, ale osiągnęli znaczną przewagę. Do pełni szczęścia i trzypunktowej zdobyczy brakowało im już tylko dwóch punktów. Wtedy to w polu zagrywki pojawił się kapitan Mostostalu - Rafał Musielak - który sześcioma serwami przy szczelnym bloku swoich kolegów doprowadził najpierw do wyrównania, a później do zwycięstwa w tym secie i otworzył drużynie wrota do ostatniej partii tego dramatycznego pojedynku.
Ostatni set, zwany często "setem prawdy", przebiegał w bardzo nerwowej atmosferze. Do zmiany stron to goście prowadzili i byli już drugi raz w tym pojedynku bliżej zwycięstwa. Jednak i tym razem zagrywka i blok, które były do tej pory najmocniejszą bronią Mostostalu, stanęły im na przeszkodzie i dały naszym zawodnikom upragnione i ciężko wywalczone zwycięstwo za dwa punkty- pierwsze w tym sezonie na boisku przeciwnika.
Mecz Politechniki z Pamapolem zawiódł zarówno widzów przed telewizorami jak i kibiców na widowni. Momentami oba zespoły próbowały toczyć wyrównaną walkę. Mogliśmy wówczas podziwiać długie wymiany i wspaniałe obrony zwłaszcza w wykonaniu obu libero (Gacka i Dyżakowskiego), jednak poza końcówką pierwszego i pierwszą połową trzeciego seta, nikt z widzów nie miał wątpliwości, który zespół wywalczy w tym dniu trzy punkty. Ta jednostronność była chyba największym mankamentem tego spotkania.
Derby akademickie rozpoczęły się od wysokiego prowadzenia Pamapolu Częstochowa (3:8, 9:13). Gospodarze nie radzili sobie z przyjęciem i z atakiem, a punkty zdobywali w większości po błędach rywali. Natomiast drużyna gości punktowała po wspaniałych i wypracowanych atakach, w czym brylowali Michał Winiarski i Krzysztof Gierczyński. Od drugiej przerwy technicznej gracze stołecznego klubu rozpoczęli pościg za rywalami i wkrótce doprowadzili do remisu (20:20). Od tego czasu toczyła się wyrównana walka. Przy stanie 23:24 akcję skończył Niedziela, lecz po chwili zrewanżował się przeciwnikom Krzysztof Gierczyński, który doprowadził do piłki setowej. Wspaniała zagrywka częstochowian odrzuciła warszawiaków od siatki, co umożliwiło Michałowi Winiarskiemu atak na "wyczyszczonej siatce" i zwycięstwo gości w tej najbardziej dramatycznej partii meczu.
Drugi set był pokazem zepsutych zagrywek, którymi można by obdzielić wiele spotkań. Warszawiacy mieli ogromne problemy ze skończeniem ataku. Punkty zdobyli jedynie Niedziela i Gradowski, natomiast w drużynie częstochowskiej atak rozkładał się równomiernie, co znalazło swe odzwierciedlenie w wyniku końcowym.
Na trzeci set gospodarze wyszli ogromnie umotywowani. Seria zagrywek Małeckiego pozwoliła drużynie Politechniki wyjść na prowadzenie 4:0. Od tego czasu gospodarze regularnie powiększali przewagę i na II przerwę techniczną schodzili z prowadzeniem (6:9). Wtedy to do walki zerwali się goście. Umożliwiło to rozluźnienie w szeregach Politechniki, a także lepsza skuteczność w ataku i bloku Częstochowskiej drużyny. Jednak prawdziwym kluczem do zwycięstwa okazała się silna zagrywka. To właśnie ona pozwoliła doprowadzić do remisu (20:20, 21:21), a chwilę później otworzyła drogę do zwycięstwa (22:25).
Ostatnia grupa spotkań to mecze, w których można było wskazać zdecydowanego faworyta. Były to spotkania jednostronne i nieciekawe, w których zwyciężały zdecydowanie zespoły wyżej notowane, a rywale zagrali znacznie poniżej oczekiwań, nie nawiązując walki i godząc się na "miejsce w szeregu"
Mecz wicemistrza kraju z Górnikiem Radlin zawiódł wszystkich, którzy wierzyli w dobrą grę beniaminka i ciekawe widowisko. W tym spotkaniu goście nie nawiązali do niezłej formy, którą prezentowali w końcówce rundy jesiennej i chyba przegrali je w szatni. Wyszli speszeni i stremowani, czując wyraźny respekt przed starszymi i bardziej utytułowanymi kolegami z drugiej strony siatki, a to nie wróżyło niczego dobrego
W pierwszym secie w drużynie Radlina nieźle prezentował się tylko Marcin Grygiel. Co tu dużo mówić, drużyna Górnika nie radziła sobie z przyjęciem zagrywki rywali, a rozegranie było na tyle wolne, że pozwalało zdążyć do bloku nawet nie najszybszemu Marcinowi Nowakowi. Słaba zagrywka nie stanowiła też specjalnego utrudnienia dla znakomitych przyjmujących AZS-u. Trudno więc było szukać jakiegoś elementu, w którym goście mogliby znaleźć szansę do nawiązania równorzędnej walki i zmiany wyniku.
W drugim secie w zespole gości na parkiecie pojawił się nowy rozgrywający - Kiwior. Ten przyśpieszył grę, czym utrudnił życie nie tylko środkowym PZU AZS, ale i swoim atakującym, którzy wyraźnie nieprzyzwyczajeni do takiego tempa rozegrania, albo mijali się z piłką, albo ratowali się plasem. W drużynie Olsztyna w tym secie zaprezentowało się wielu zmienników: Mierzejewski, Czarnowski, Śmigiel, Szyszko i Siebeck. Ten ostatni zaraz po wejściu posłał trzy asy po rząd, co wprawiło w osłupienie przyjmujących Radlina, a nawet miejscowych kibiców. Fakt, że na parkiecie była druga szóstka PZU, wpłynął na wyrównanie poziomu gry - akcje były bardziej widowiskowe i ciekawsze, ale i ten set wygrali olsztyniacy.
Ostatnia partia, tak jak poprzednie, poziomem dorównywała turniejom przedligowym. Wprawdzie zdarzały się ciekawsze akcje, ale przeważały zagrywki w siatkę bądź "siatkarskie samoloty", i to z jednej jak i z drugiej strony. W całym meczu dużą przewagę w bloku mieli olsztyniacy, a w trzecim secie brylował w tym Patryk Czarnowski. Warto się zastanowić, czy wynik tego meczu jest efektem psychiki, czy też rzeczywistej formy gości, bo jeśli to drugie, to Radlin czeka trudna batalia o utrzymanie.
Spotkanie Resovi Rzeszów i Jastrzębskiego Węgla przez pierwsze dwa sety było nieciekawe. Niezagrożona przewaga mistrzów Polski i brak inicjatywy ze strony gości - tak można w skrócie scharakteryzować ten okres gry.
Na trzecią partię zawodnicy trenera Sucha wyszli bardzo zdeterminowani. Prowadzili już 8:3, 18:10, dzięki wspaniałej serii zagrywek Stanisława Pieczonki. Później przewaga gości zaczęła topnieć, ale dalej była dość znaczna (19:12, 24:21). Jednak wtedy zagrywki Pilarza nie przyjął wspomniany Stanisław Pieczonka i Jastrzębski Węgiel obronił pierwszego setbola. W kolejnych czterech akcjach rzeszowianie mieli aż nadto sytuacji, aby zakończyć ten set, jednak wspaniała gra w obronie i skuteczność w kontrataku podopiecznych Igora Prielożnego spowodowały, że zespół z Rzeszowa nie zdołał zakończyć tej partii na swoją korzyść, a gospodarze wykorzystali skrzętnie tę bezradność i zakończyli spotkanie po trzech setach.
Pierwsza kolejka rundy rewanżowej przeszła już do historii. Faworyci powiększyli dorobek punktów, a w tabeli zaszły tylko drobne i kosmetyczne zmiany. Powoli dystans do czołówki odrabia mistrz Polski, który przypomniał kibicom, że nadal będzie się liczył w walce o tytuł i czeka tylko na potknięcie pierwszej trójki. Zadyszka Politechniki okazała się znacznie poważniejsza i podopieczni trenera Felczaka muszą na razie zadowolić się pozycją w środku tabeli, chociaż niektórzy już na początku rozgrywek próbowali kreować ich na "czarnego konia" tego sezonu. Mostostal potwierdził, że dobra passa z końca poprzedniej rundy trwa nadal, pokonując na wyjeździe Energię, która także nie zamierza składać broni, mimo obniżenia celu stawianego zawodnikom przez zarząd. Na podstawie ostatniego meczu można przypuszczać, że nadchodzą lepsze czasy dla Nysy, chociaż naszym sąsiadom może zabraknąć czasu, aby wejść bezpiecznie do pierwszej ósemki i będą musieli liczyć na potknięcia bezpośrednich rywali, albo na zwycięstwo w barażach. Zmiana trenera chyba zaszkodziła Radlinowi, który po przerwie zaprezentował się słabiej niż na początku sezonu, ale beniaminek ma potencjał, aby walczyć o utrzymanie w lidze i jeszcze nieraz może pokazać pazury.
Wydaje się, że czeka nas jeszcze sporo emocji i wiele może się zdarzyć, chociaż pierwsza trójka jest już chyba w części zasadniczej sezonu ustalona, a walka rozegra się raczej o układ wewnątrz niej i miejsca od czwartego do dziesiątego. Nic bowiem nie zapowiada, aby Skra, Pamapol i PZU miały nagle stracić formę, a Jastrzębski Węgiel za dużo stracił na początku, by myśleć o odrobieniu dystansu. Jednak w sobotę przed nami kolejne mecze i nowe emocje i szansa dla mistrzów na zmniejszenie dystansu do trzeciego w tabeli PZU, a dla Mostostalu- na kolejny krok w górę tabeli.
Autor: Jacek Żuk
Tabela PLS po dziesiątej kolejce
Msc. |
Nazwa drużyny |
Liczba meczów |
Liczba punktów |
Sety wygrane |
Sety przegrane |
1. |
Skra Bełchatów |
10 |
27 |
29 |
7 |
2. |
Pamapol AZS |
10 |
25 |
27 |
9 |
3. |
PZU AZS Olsztyn |
10 |
24 |
26 |
11 |
4. |
Jastrzębski Węgiel |
10 |
19 |
21 |
12 |
5. |
AZS Politechnika |
10 |
13 |
17 |
21 |
6. |
Mostostal Azoty |
10 |
12 |
18 |
23 |
7. |
Energia Sosnowiec |
10 |
11 |
17 |
24 |
8. |
Resovia Rzeszów |
10 |
11 |
14 |
22 |
9. |
Górnik Radlin |
10 |
7 |
9 |
20 |
10. |
AZS Nysa |
10 |
1 |
7 |
30 |
|